W ubiegłym tygodniu pojawiły się pierwsze doniesienia na temat Czerwonego Delfina. To rzekoma kontynuacja Niebieskiego Wieloryba, czyli niebezpiecznej gry, która ma nakłaniać dzieci do autodestrukcyjnych zachowań. Chociaż w obu przypadkach mamy do czynienia z fake newsem, zagrożenie jest realne. Bo jak pokazała historia Niebieskiego Wieloryba, przekazy medialne potrafią doprowadzić do globalnej paniki, samookaleczeń i samobójstw.

O historii Niebieskiego wieloryba, źródłach fake newsów i konsekwencjach ich rozpowszechniania rozmawiam z medioznawczynią i ekspertką ds. dezinformacji Katarzyną Bąkowicz.

Cały świat uwierzył w Niebieskiego Wieloryba

Sonia Gulina: Przed naszym spotkaniem rozmawiałam ze znajomymi. Nie tylko uwierzyli w Niebieskiego wieloryba, ale wciąż twierdzą, że ta gra istnieje i podsyłają mi linki do artykułów, które mają to potwierdzić.

Katarzyna Bąkowicz: Moja przygoda z Niebieskim wielorybem zaczęła się od tego, że też w niego uwierzyłam. Bo ta historia jest tak wysoce prawdopodobna i tak bardzo pasuje do naszego wyobrażenia o świecie i jego realiów, że trudno w nią nie uwierzyć.

Co sprawiło, że uwierzył w nią cały świat?

W marcu 2016 roku Galina Mursalijewa opublikowała na portalu Nowaja Gazieta artykuł zatytułowany „Grupy śmierci”. Opisała w nim przypadek samobójstwa dwóch nastolatek, który miał pociągnąć za sobą falę stu trzydziestu kolejnych samobójstw. Każda z tych osób miała konto na portalu WKontaktie, na podstawie czego Mursalijewa wysnuła tezę, że grały one w Niebieskiego Wieloryba. Następnego dnia z pracy został zwolniony wicenaczelny Nowaja Gazeta oraz wydawca — oboje za stosowanie niewłaściwych metod przy weryfikacji źródeł. Mursalijewa dostała jedynie upomnienie i została w składzie redakcyjnym. Chwilę po publikacji środowisko medialne zasypało Nowaja Gazeta szeregiem pytań, bo historia sprawiała wrażenie bardzo ważnej. Redaktor naczelny starał się uspokoić media i na konferencji prasowej odpowiadał na wszystkie te pytania, ale przyniosło to skutek odwrotny do zamierzonego: news rozszedł się po sieci i doprowadził do globalnego szaleństwa. Badałam temat latami, ale nie byłam w stanie ustalić, jaka była trasa przebiegu. Wiem jedynie, co było źródłem i jakie były punkty krytyczne w tej historii.

Jakie?

Po jakimś czasie pojawił się Filip Budejkin — student psychologii, który podał się za twórcę gry i autora pięćdziesięciu zadań, które miały doprowadzić gracza do samobójstwa. Późniejsze śledztwo wykazało, że Budejkin nie stworzył żadnej gry; ona w ogóle nie istniała. Ale ponieważ podżegał do samobójstwa dwie osoby, został skazany na karę więzienia.

Sześć miesięcy później śledztwo przeprowadziło BBC. Wykazało ono, że gra najprawdopodobniej nie istnieje, ale pomimo to w mediach zaczęli pojawiać się tak zwani mentorzy, czyli osoby, które miały przeprowadzić gracza przez pięćdziesiąt drastycznych zadań. Ci mentorzy mieli średnio 13 lat.

Całość wydawałaby się dosyć śmieszna, gdyby nie była tak straszna, bo dzieci faktycznie zaczęły popełniać samobójstwa i okaleczać się, wycinając na rękach skaryfikacje wielorybów.

Te dzieci nie robiły tego z powodu internetowej gry, ale z powodu publikacji. To tzw. efekt Wertera, czyli medialna stymulacja do zachowań autodestrukcyjnych.

Równo rok po publikacji tekstu źródłowego, czyli w marcu 2017 roku, Wieloryb przypłynął do Polski. Informacji nikt nie zweryfikował, więc podobnie jak w Rosji wybuchła medialna panika. O grze mogliśmy usłyszeć w największych stacjach telewizyjnych i programach śniadaniowych, których goście opowiadali, co z Wielorybem należy zrobić. Ministerstwo Edukacji rozesłało do szkół list z prośbą, żeby nauczyciele i pedagodzy spotykali się z uczniami, rozmawiali o cyberbezpieczeństwie. To oczywiście bardzo dobra profilaktyka, gdyby nie fakt, że u jej podstawy leży fake news. Na 30 krajów, które zbadałam, w kilkunastu były bardzo poważne konsekwencje na poziomie krajowym związane z doniesieniami o grze. I tu podkreślam: nie w związku z grą, ale z doniesieniami o niej.

Co dokładnie się wydarzyło?

W Bangladeszu ograniczono prędkość internetu między 22 a 6. W Iranie pozamykano wszystkie sklepy z grami internetowymi. W Mołdawii i wielu innych krajach odbyły się specjalne posiedzenia rządów i działania związane z powołaniem specjalnej komórki. Cała sprawa nigdy nie została rozwiązana. Przykryła ją pandemia, która zaczęła się w 2020 roku. Natomiast materiały medialne dotyczące Niebieskiego Wieloryba wciąż krążą po internecie. Tylko Austria sprawdziła ten temat i sprostowała w artykule dotyczącym Niebieskiego Wieloryba, że gra nie istnieje.

Aż trudno uwierzyć, że na trzydzieści krajów tylko jednemu udaje się dotrzeć do prawdy. Dlaczego ten fake news jest tak nośny?

Po pierwsze dlatego, że dotyczy nas wszystkich — bo albo mamy dzieci, albo nastoletnich znajomych, albo sami byliśmy nastolatkami. Po drugie, istnieją w internecie „grupy śmierci”, czyli miejsca i osoby, które namawiają do samobójstwa i dają gotowe recepty na odebranie sobie życia. Po trzecie, to nie jest całkowicie sfabrykowana historia: ona ma bardzo dużo prawdziwych wątków, które przeplatają się z nieprawdziwymi. Konstrukcja niebieskiego wieloryba właśnie dlatego jest typowym fake newsem, ponieważ ma w sobie elementy prawdziwe. 

Gdy przeskoczymy do Czerwonego delfina lub każdej innej transformacji tej gry, jak np. Ognista Wróżka czy Laleczka Momo, okaże się, że u ich podstaw leży bardzo niejasne źródło informacji. W przypadku Delfina jest to jedna osoba, która zgłasza się do portalu WP Kobieta i sugeruje, że trzeba o tym napisać, po czym sama informuje o niebezpiecznej grze w mediach społecznościowych. Głosy sprzeciwu albo nawoływania do ograniczenia takich działań traktuje wrogo i natychmiast wszystkich blokuje. Ja też zostałam zablokowana, ponieważ napisałam jej, żeby wstrzymała się do czasu, kiedy ta sprawa nie zostanie wyjaśniona, np. przez służby. Portal fact-checkingowy Demagog dotarł do informacji, że najprawdopodobniej źródło czerwonego delfina jest w Rosji lub w Kazachstanie. Gdy zapytałam się tej pani o źródło informacji, powołała się na hasztagi na Instagramie. I to jest właśnie ten problem. Musimy zrozumieć, że hasztag czy wpis na Instagramie nie są źródłem informacji. Może być nim agencja prasowa, uznane medium lub człowiek, który był świadkiem jakiegoś zdarzenia. Ale to też trzeba potwierdzić, bo zeznania jednej osoby nie wystarczą, żeby wysnuć całą teorię. A temat się nakręca, bo jest wrażliwy i nośny.

Wydaje mi się, że trudno nam go obalić z jeszcze jednego powodu: nie rozumiemy, że ktokolwiek mógłby mieć interes w rozpowszechnianiu tak drastycznych informacji. Więc jeśli ma, to jaki?

Historia Niebieskiego Wieloryba pokazała nam kilka rzeczy. Przede wszystkim przekonaliśmy się, jak łatwo jest stworzyć fałszywą historię, która staje się globalna i jak łatwo jest zawładnąć uwagą milionów ludzi.

Jeżeli ktoś tworzy takiego fake newsa, to nie po to, żeby innych zdenerwować, tylko żeby sprawdzić, jaki ma wpływ na umysł mas.

Pierwszym powodem tworzenia fake newsów są testy manipulacji na szeroką skałę. Drugim — sprowadzenie chaosu informacyjnego. Bo dezinformacja karmi się chaosem. W politycznej chodzi o to, aby ludzie podejmowali błędne decyzje albo żeby głosowali na konkretnego polityka. Ale pierwszą przyczyną i pierwszym powodem dezinformacji jest zawsze chaos, ponieważ w chaosie człowiek nie działa racjonalnie. Gdy człowiek się boi, zaczyna podejmować decyzje, które mogą nie być dla niego korzystne. Więc nie jest tak, że twórcy takich fake newsów jak Niebieski Wieloryb czy Czerwony Delfin mają na celu propagandę albo inne konkretne działanie, jak w przypadku biznesu czy polityki. To coś znacznie poważniejszego, bo ma szersze grono odbiorców i może dotyczyć całego świata. To trochę materializacja Matrixa, która jest potwornie niebezpieczna.

Ta narracja kojarzy mi się z teoriami spiskowymi, wedle których ktoś próbuje nami sterować.

Oprócz teorii spiskowych, które bez dwóch zdań są dezinformacją, są też spiski. Czasami ludzie umawiają się, żeby przetestować coś na konkretnej grupie społecznej i to robią. Różnica pomiędzy teorią spiskową a spiskiem jest taka, że spisek jest wykrywany i to stosunkowo szybko. Teoria spiskowa za to pączkuje i rośnie latami. 

Wiemy dużo na temat dezinformacji rosyjskiej i wiemy też, że celem Federacji Rosyjskiej jest destabilizacja informacyjna Zachodu, w szczególności Europy i Stanów Zjednoczonych. I to nie jest spisek, tylko globalna polityka, co materializuje się w postaci wojny w Ukrainie. To nie jest grupa krasnoludków, tylko jeden polityk. Nie mam pewności i nie mogę powiedzieć, że za Czerwonym Delfinem stoi Władimir Putin, bo to byłoby oczywiście za daleko posunięte. Ale bardzo wiele analiz pokazuje, że Rosja przeprowadza takie akcje dezinformacyjne — właśnie po to, żeby destabilizować społeczeństwo. I to nie są 5G w szczepionkach czy ślady na niebie. Działanie algorytmów jest bardziej wysublimowanie.

Ludzie, którzy opowiadają o teoriach spiskowych, bardzo często twierdzą, że nie wierzą w spiski. A z drugiej strony są podatni na działanie algorytmów i nie zauważają, jak Facebook wodzi ich za nos, podsyłając określone treści i radykalizując ich.

Także tego typu fejki są narzędziami w rękach tych, którzy chcą coś sprawdzić. Podobnie działają hakerzy, którzy mają przyjemność z hakowania systemów. To nie musi być działalność przestępcza. To może być element wojny psychologicznej.

Wspomniałaś, że wiemy dużo o dezinformacji rosyjskiej, o globalnej polityce. A historia Czerwonego Delfina pokazuje nam, że niekoniecznie: portale powielają dezinformację, a czytelnicy w nią wierzą. Bo nie mają wiedzy i zasobów, które pozwolą im podważyć wiarygodność tej historii. Jak rozmawiać z takimi osobami?
Przede wszystkim zapytać: skąd to wiesz? Musimy im pokazać, że źródła, na które się powołują, to tak naprawdę opinie, a nie fakty. W przypadku dezinformacji — niezależnie od tego, czego ona dotyczy — historia często zaczyna się od „koleżanki kuzynki”, czyli niejasnego źródła. Najgorsze, co możemy zrobić, to podejść do osoby wierzącej w fake newsa i powiedzieć: „słuchaj, nie masz racji”. Bo to nie jest dialog. 

Najpierw powinniśmy zorientować się, skąd ta osoba czerpie informacje i jaką ma wiedzę na dany temat, a dopiero potem podsunąć jej rzetelne źródło. Jeśli powiemy jej, że jest w błędzie, spotkamy się wyłącznie z zaprzeczeniem i niechęcią do rozmowy. Bo jesteśmy przywiązani do swoich poglądów i przekonań. Pamiętajmy o tym, że Niebieski Wieloryb i Czerwony Delfin to historie, które w każdej chwili mogą stać się prawdziwe. Zawsze istnieje ryzyko, że ktoś je stworzy. Ten temat nigdy nie umiera. Rozmowy o cyberbezpieczeństwie i zagrożeniach w sieci są bardzo potrzebne. Niepotrzebne jest natomiast straszenie, które nigdy nie przynosi dobrych efektów.

O to najczęściej apeluję – nie wierz od razu we wszystko, co czytasz. Zanim podasz to dalej, nawet jeśli wydaje ci się to bardzo sensacyjną informacją, poczekaj do jutra. Bo doba to jest taki czas, kiedy media głównego zasięgu powinny zdążyć to już zweryfikować. Oczywiście, że są sytuacje, kiedy i media się mylą, a agencje prasowe podają niesprawdzone informacje. Ale pomyłka dziennikarska nie jest dezinformacją. Dlatego tak ważne są czas i krytyczne myślenie.

Nie możemy wierzyć mediom?

W przypadku Czerwonego Delfina to właśnie media głównego zasięgu są źródłem dezinformacji.
Warto sprawdzać newsy w kilku źródłach. Wiadomo, że nie możemy robić tak z każdą informacją, bo byśmy oszaleli. Nie uchronimy się przed dezinformacją w stu procentach, ale możemy nie łykać haczyka od razu. Bo zauważmy jedną rzecz: w przypadku Czerwonego Delfina źródłem informacji jest jedna osoba, której wiarygodność w kontekście przekazów medialnych jest znikoma. To nie jest ani ekspertka, ani naukowczyni, ani nikt, kogo dotknęło to bezpośrednio.

Tak jak w przypadku polityki źródłem informacji powinien być polityk, tak w tym przypadku warto, aby informację podały oficjalne źródła — na przykład policja, służby.

Jeżeli chcemy usłyszeć o zdrowiu, to powinniśmy to usłyszeć od lekarza. Jeżeli chcemy usłyszeć o jakimś przestępstwie, to od policjanta, prokuratora czy sędziego. Jeśli chcemy poczytać o nauce, to najlepiej od naukowca. I to musimy sobie poukładać, że jakaś pani z jakiejś fundacji nie jest źródłem informacji na temat pewnego zjawiska społecznego.

Czy kiedykolwiek możemy mieć pewność, że korzystamy z rzetelnego źródła?
Sama w to nie wierzę. Jeśli obawiamy się zagrożenia związanego z bezpieczeństwem, powinniśmy patrzeć na strony rządowe i agencji prasowych. A gdy coś wydaje nam się kontrowersyjne — na portale fakt-checkingowe, które działają prawie tak samo, jak informacyjne.

Powinnam tu wymienić WP, Onet, Interię i TVN — bo to są portale, które uznajemy za wiarygodne. Niestety historia, o której rozmawiamy, pokazuje, że one też potrafią opublikować niesprawdzone informacje. Pamiętajmy, że dobrze sprawdzić, czy informacja jest w kilku źródłach, i czy nie jest dokładnie taka sama, tylko czy są to informacje inaczej napisane lub, czy są w nich wymienione dwa lub trzy źródła, na podstawie których ten tekst został stworzony. Dobrze byłoby, gdyby w tak niebezpiecznej sytuacji przynajmniej jednym z nich była instytucja państwowa.

Jakie jeszcze mamy możliwości, zakładając, że jesteśmy jedynie odbiorcami tych dezinformacyjnych treści?
Nie publikujmy ich w swoich social mediach. To jest potężna siła — bo kiedy fake news opublikuje milion osób, to zobaczy go kilkanaście kolejnych milionów.

Więc kiedy widzimy treść dezinformacyjną, powinniśmy przede wszystkim powstrzymać się przed rozpowszechnianiem jej. Możemy ją przeczytać, zaaferować się, porozmawiać z dziećmi. A następnie sprawdzić ją i zachować krytyczne podejście. Bo wiemy, że był Niebieski Wieloryb, a teraz jest Czerwony Delfin. Więc jak pojawi się Różowa Krewetka, to musimy mieć na uwadze, że to może być kolejny fake news. Ale nie musi. Bo istotą dezinformacji jest to, że jest prawdopodobna i możliwa. Dlatego jest tak niebezpieczna. 

Gdyby news dotyczył UFO, które wylądowało na Placu Zamkowym w Warszawie, zweryfikowanie tej informacji byłoby bardzo proste. I gdyby następnym razem taka informacja się pojawiła, to nikt by w nią nie uwierzył. Ale zauważ, że w przypadku takich fake newsów, które się bardzo mocno i szybko rozchodzą, ich istotą jest to, że są w przestrzeni internetowej i są niedopowiedziane w formie. Jest jakaś gra, w którą grają jakieś dzieci pod jakimś hasztagiem w jakichś social mediach.

Na Instagramie pojawiły się nawet profile osób, które podają się za Czerwonego Delfina.

W tym przypadku problemem nie jest gra, tylko przekazy, które są na jej podstawie generowane. Wciąż możemy znaleźć w internecie 50 zadań, na których opiera się Niebieski Wieloryb. Co istotne, one zostały stworzone i opublikowane po powstaniu informacji o grze. W przypadku Czerwonego Delfina mamy dokładnie to samo: najpierw były medialne doniesienia, a potem profile w mediach społecznościowych. Dlaczego? Dlatego, że ktoś chce zarobić, skonsumować chwilowy sukces tej dezinformacyjnej treści.

Jak pisał Marcin Napiórkowski na swoim blogu Mitologia Współczesna, w tym przypadku krwi na rękach nie ma Niebieski Wieloryb, ale media. I to jest bardzo niebezpieczne, że młodzi ludzie mogą sobie zacząć robić krzywdę po tym, co zobaczą w mediach. Nie dlatego, że istnieje gra, ale dlatego, że istnieją na ten temat przekazy. Na tym polega dylemat etyczny mediów: z jednej strony trzeba informować i powinno się informować, że są problemy i są jakieś wydarzenia, a z drugiej strony trzeba to robić tak, żeby nie zachęcać do samobójstw, nie podżegać, nie wpływać na zachowania autodestrukcyjne, co jest bardzo dużym wyzwaniem. Ale powiedzmy sobie wprost: podżeganie do samobójstwa i pisanie o trudnych i mrocznych tematach bardzo się opłaca i dobrze się kilka. I to jest największy problem.

Więc Czerwony Delfin jest jednocześnie fake newsem i realnym problemem. Bo są ludzie, którzy wykorzystają okazję, aby stworzyć taką grę.
Oczywiście. Są ludzie, którzy namawiają do samobójstw. Znany był przypadek kobiety, która ogłaszała, że jest pielęgniarką i pomaga popełnić samobójstwo, robi to razem z tobą. Później okazało się, że doprowadzała ludzi do samobójstwa. Sama go jednak nie popełniała, stając się morderczynią.

W przypadku Niebieskiego Wieloryba również były takie sytuacje. Prokuratura w Szczecinie prowadziła trzy śledztwa dotyczące samookaleczeń. Okazało się, że wszystkie były dokonane na skutek publikacji medialnych. W internecie można było znaleźć mnóstwo publikacji, w tym dokładne instrukcje, w jaki sposób wziąć żyletkę i wyciąć tego wieloryba na ręce, więc bardzo wiele osób to robiło.

Największym zagrożeniem są przekazy medialne

Czyli nie mierzymy się z konsekwencjami gry, ale z konsekwencjami dezinformacji?

Zadania krążące po interencie jako rzekome polecenia z gry Niebieski Wieloryb były skonstruowane w taki sposób, że nawet osoba, która czuje się świetnie, po ich wykonaniu mogła wpaść w epizod depresyjny. Tylko że one pojawiły się kilka tygodni po publikacji. I właśnie na tym polega niebezpieczeństwo dezinformacji: to nie jest tak, że gra zabija. Zabijają fake newsy, które mówią o nieistniejącej grze tak, jakby istniała. To jest trudne do zrozumienia logicznie i dlatego jest tak wiele osób, które wciąż wierzą w Niebieskiego Wieloryba, a więc również w Czerwonego Delfina. Twierdzą, że gra istnieje, ponieważ widzą jej ślady. To trochę jak ze śladami na śniegu: widzisz je i wyobrażasz sobie, że jakieś zwierzę tu szło, ale to nie znaczy, że je widziałaś. To zasadnicza różnica.


Z jednej strony mamy nie podawać dalej fałszywych informacji, z drugiej — powinniśmy rozmawiać z dziećmi, które mogą trafić na Niebieskiego Wieloryba lub Czerwonego Delfina. Jak informować, żeby nie przyczynić się do rozprzestrzeniania fake newsa?

Posłużę się przykładem. W szkole podstawowej mieliśmy bardzo dużo pogadanek na temat narkotyków. Miały nas one zniechęcić do ich brania, ale w praktyce były to gotowe instrukcje, jak ten narkotyk zdobyć, znaleźć i użyć — wraz z dokładną informacją, jak będziemy się po nim czuć. W pewnym momencie zorientowano się, że nie tędy droga.

Pamiętajmy o tym, że młodzi ludzie są w okresie kształtowania tożsamości, a eksperymentowanie jest bardzo ważnym elementem tego procesu. Nie rozmawiajmy z dziećmi o tym, czego mają nie robić, ale o tym, co mają robić w internecie — jak nie dać się oszukać i nie dać sobą manipulować. Bo powiedzmy sobie wprost: dezinformacja jest narzędziem manipulacji, tak samo, jak manipulacja jest narzędziem dezinformacji. Te dwa słowa są bardzo blisko siebie. I ważne jest, żeby rozmawiać z dziećmi na ten temat.

Co konkretnie możemy zrobić?

Mówić, że internet jest niesamowicie wartościowym źródłem informacji, ale trzeba umieć z niego korzystać i wiedzieć, co informacją jest, a co nią nie jest. Naszą rolą jest uczenie młodych ludzi rozróżniania informacji i szukania tych rzetelnych, sprawdzonych. Mówienie dzieciom, żeby odeszły od komputerów jest absurdem XXI wieku — lepiej pokazać, jak wykorzystać sztuczną inteligencję do nauki i w jaki sposób docierać do rzetelnych publikacji. W ten sposób uczymy młodych ludzi dobrego korzystania z narzędzia, jakim jest technologia. 

Straszenie i zabranianie jest drogą donikąd. Rodzice powinni zainteresować się, co robią ich dzieci w sieci i sprawdzić, jakie strony oglądają. Mogą obejrzeć z nimi youtubera, którego lubią, albo pójść do restauracji, którą poleca. Bo bez uwagi i zainteresowania rodziców dzieci zaczną uciekać w świat internetu, aby tam poszukać przyjaciół czy grup wsparcia.

A nigdy nie mamy pewności, czy to będzie dobra grupa wsparcia, czy grupa śmierci.


Zostaw komentarz

Polecamy:

70% naszych subskrybentów to boty, czyli o teorii martwego internetu

70% naszych subskrybentów to boty, czyli o teorii martwego internetu

Zeskanowałem tęczówkę za krypto – czy Worldcoin uratuje nas przed AI?

Zeskanowałem tęczówkę za krypto – czy Worldcoin uratuje nas przed AI?

To bezcenne doświadczenie dowiedzieć się czegoś od osoby, która rozumie nasz świat

To bezcenne doświadczenie dowiedzieć się czegoś od osoby, która rozumie nasz świat

Czerwony Delfin to fake news. Katarzyna Bąkowicz: powielanie go może doprowadzić do tragedii

Swoje pliki trzymam w DNA paprotki, czyli o przyszłości danych

Swoje pliki trzymam w DNA paprotki, czyli o przyszłości danych

Tygodnik

Tygodnik #16: Generator filmów i wyciek Mac Booków

Podcast #8: Sztuczne człowieczeństwo. O budowaniu relacji z AI

Tygodnik #15: Okulary Orion i ksiądz GPT z Poznania

Jak Hot or Not zapoczątkowało współczesny internet 26 Piętro

Na początku było Hot or Not

Pogrzeb i wesele. Powódź i sztuczna inteligencja