Pana wystąpienie z konferencji TED o tym, że trzeba iść za marzeniami, obejrzało na YouTube 9 milionów osób. Skąd się bierze takie 20 minut?

Jacek Walkiewicz: Każdy ma chwile, w których dociera jakaś prawda. Ja, żeby tego nie zgubić, prowadzę inspirowniki. Zeszyty, w których notuję myśli. Wszystko, co przychodzi do głowy. Pokażę panu. O, tu jest 22 sierpnia 2002 rok, to wtedy zacząłem. 

I co tu jest napisane?

Zanotowałem na przykład: “Wizja, wyobraźnia, wola, wsparcie, wytrwałość, wyniki, wdzięczność, wygrana. Wstań i walcz”. Plączą mi się po głowie słowa i je zapisuję. Czasem nic z tego nie wynika, a czasem rozwijam. Dalej jest: „Długie światło świadomości”. Mam takich zeszytów z dwadzieścia albo więcej. Moje narzędzie pracy. Polecam każdemu, to rozwija. Kiedy się zapisuje własne myśli, można się później się z nimi skonfrontować, wrócić do nich i zobaczyć, jak się zmieniamy. W jakim miejscu byliśmy? Czy słuchaliśmy samych siebie?

Warto?

Zawsze. Trzeba tylko znać ciąg dalszy. Czyli wyznaczyć jakiś kierunek. „Jeśli znasz cel podróży, nigdy się nie zgubisz” – tak tu sobie zapisałem.

I co to znaczy?

Nie rzucać się bez przygotowania. I być konsekwentnym. Zrozumieć, że i w życiu i w biznesie nie chodzi o poszukiwanie niezwykłości, a zwykłości. Myślenie, że tam za górą, będzie jakiś inny, lepszy świat i  że dopiero tam to będzie fajnie, jest iluzją. Jeśli nie potrafisz docenić codzienności, to znaczy, że nie docenisz jej też jutro. Trzeba się nauczyć chodzić na kompromisy. Czasem po drode do celu, potrzebna jest praca, która jest  może mniej fascynująca, ale pomoże przeżyć albo przejść pewien etap. 

Ktoś pracuje w korporacji, dobrze zarabia, ale ma problem z szefem. Marzy, żeby robić coś innego, swojego, ale jeszcze się nie zebrał albo nie zebrał pieniędzy. Zamiast się frustrować, można sobie te 20  “zjebek” wliczyć w pensję. A w tym czasie: rozwijać się i wyznaczyć kierunek. Jak się idzie swoją drogą, to czasem popada deszcz, bywa, że i po błocie się przejdzie. 

I pan od razu znał kierunek?

Miałem szczęście, że mogłem się rozwijać razem z polskim rynkiem szkoleniowym. Dzisiaj jest mnóstwo książek, trzydzieści lat temu nie było żadnych. Ludzie jakoś zawsze słuchali, kiedy mówiłem, a jestem raczej nieśmiałą osobą i niepytany się nie odzywam. Dziś to dla mnie ułatwienie, że kiedy idę na konferencję, to znają mnie z YouTube i zawsze jestem zaopiekowany. Kiedy pójdę w miejsce, gdzie nikt mnie nie zna, sobie stoję z boku. 

Zawsze się bałem i byłem zahukany, ale robiłem swoje. Ale strach nie jest niczym złym. Złe jest nicnierobienie — wtedy nic się nie zmienia. Więc ja się bałem, ale robiłem te szkolenia, warsztaty. Odkryłem, że jestem w tym dobry. Skutecznie przekazuję ludziom wartościowe treści, które sam wcześniej czytam u różnych mistrzów. Zrozumiałem, że to może być moja misja, jakkolwiek by to górnolotnie nie brzmi. Słowa słowa mają moc. Powiesz jedno zdanie i ono potrafi tchnąć ducha w człowieka.

Dosłownie

Tak. Zafascynowało mnie to. Miałem koncepcję, że jak będę robił swoje, czyli szedł za sobą, to pieniądze jakoś przyjdą. I dlatego pojechałem też do Wrocławia na konferencję TED. Bo to był nieopłacalny wyjazd. Daleko, tylko dwadzieścia minut. I za darmo. A okazało się, że wykład, który wydawał się najmniej istotny z perspektywy kariery — bo standardowe myślenie szkoleniowca jest takie, że  trzeba jeździć na duże konferencje, gdzie przyjeżdżają dyrektorzy dużych firm, potencjalny klient. A konferencja TED to głównie studenci. Tymczasem to był złoty strzał. Przyjechała winda i zabrała mnie w górę. Ale szczerze, nie zmieniło to mojej filozofii życia. Wysiadłem z tej windy. 

Co to znaczy?

Firmy, korporacje same piszą maile i zapraszają.

Ale zdecydowałem, że i tak wolę “iść pieszo”. To znaczy: nie mam wizytówek, menadżera, ani przygotowanych ofert. Zamiast się napinać, wolę doświadczać życia.

Mógłbym zatrudnić ludzi, handlowców, którzy będą organizowali mi wyjazdy. Ale wtedy trzeba dać im dużo pracy, wziąć odpowiedzialność, że ich zatrudniłem. I miałbym dużą firmę szkoleniową. A ja lubię budzić się rano i powiedzieć: dzisiaj pójdę sobie na spacer. Albo wezmę jeden z moich starych samochodów i przejadę się po Warszawie. Jak już powiedzieliśmy – najważniejsze to lubić swoją codzienność.

Jeśli żyłbym inaczej, to znaczyłoby, że na scenie nie mówię prawdy. Wolę nie mieć presji, że muszę codziennie robić coś, czego nie chciałbym robić, wrzucać jakieś rolki coachingowe…

…dziś AI może wrzucać za pana. 

Więc coraz mniejszą będzie to miało dla nas wartość. To po co? Technologia pomaga, ale również uzależnia i rozprasza. Coraz mniej angażujemy się w życie. Mój dziadek nawet jak jadł, to był tak skupiony na jedzeniu, że z nikim w tym czasie nie rozmawiał. Dopiero jak odkładał talerz, wracał do rozmowy.

Jaką by dał pan radę młodemu sobie?

“Jacek, wiem, że się boisz, ale zostaw wszystko i wyjedź na trzy lata”. 

Ile lat ma ten Jacek?

Jest po maturze. Wiadomo, czasy inne — wyjazdy zagraniczne niedostępne dla wszystkich, a praca obowiązkowa — ale nawet wtedy mogłem wyjechać. Choćby na studia do Olsztyna, żeby oderwać się od miejsca zamieszkania, od dziewczyny, znajomych. Żałuję, że tego wtedy nie zrobiłem, bo może po studiach wyjechałbym gdzieś dalej?

Albo to tylko mrzonka, że znalazłbym tam coś więcej, niż znalazłem, zostając w Polsce. Może nie trzeba nigdzie wyjeżdżać, a chodzi o wewnętrzną podróż, w której takie odłączenie się od dotychczasowego życia po prostu pomaga? Jak kiedyś u Indian, którzy szli w osamotnienie, po wizje, żeby coś zrozumieć. Byłem kiedyś na takim rytuale…

Jakim?

Tańcu Słońca, u rdzennych Amerykanów z plemienia Czarnych Stóp.

Proszę opowiedzieć. 

Najpierw ustala się intencje. Czyli: w jakim celu wojownicy będą się poświęcać? Intencji ma być wiele. Każda to jeden drewniany kołeczek. Potem wojownicy tymi kołeczkami przebijają skórę. Przyczepiają do nich linki, które mocują do drzewa tak, że wiszą na skórze. Przez cztery dni. Nie piją, nie jedzą, schodzą tylko na noc. Nie podobało mi się to okaleczanie ciała, okrutna inicjacja. Ale w Polsce też mamy okrutne rytuały – jak się wypija trzy wódki na dwóch, kiedy się ma dwadzieścia lat, to też można powiedzieć – okrutne samookaleczanie. Natomiast, podobało mi się wsparcie, które mieli Indianie.  Ludzie wokół przez te cztery dni pomagali okrzykami. Wołali: „ikhakima” .

Co to znaczy?

„Poradzisz sobie. Masz wszystko, czego potrzebujesz, żeby się podnieść”. Tamci mdleją, z bólu i przemęczenia, a ludzie wołają: “ikhakima”, z pięścią do góry. I walą w bębny. “Moc jest w tobie, uwierz”. I ci wiszący znowu nabierają siły.

Czyli takie hasło motywacyjne?

Płakałem, jak na to patrzyłem, ale inni wtedy mówili: oni potrzebują siły, moja litość nie jest im potrzebna. Uczy bycia ofiarą. 

A uczy? 

Myślę, że nie zawsze. 

Bo jest różnica między litością a współczuciem. Współczucie jest ważne.

To prawda. Ale w naszej kulturze bycie ofiarą jest mile widziane. Tak jak ratownictwo. My jesteśmy cierpiętnicy i ratownicy – wskakujemy do wody i chcemy ratować nawet tych, którzy nie chcą. To skutkuje bezradnością i tym, że zamiast samu szukać swojej drogi, czekamy, aż ktoś nada nam sens i znajdzie drogę za nas. I jeśli miałbym dać sobie młodemu – i innym – jeszcze radę, to właśnie, żeby jak najlepiej wykorzystać swój czas – kiedy można doświadczać życia w wymiarze nieprzewidywalnym. Nie spieszyć się z układaniem życia. I nie skupiać się zbytnio na pieniądzach, one przychodzą z pracą.  A wartość pieniądza i tak z wiekiem maleje.

To znaczy?

Życie się kurczy. Jakby ktoś powiedział, kiedy mamy dwadzieścia lat, że masz zrezygnować z wakacji i dostaniesz za to dziesięć tysięcy złotych, to pewnie się zgodzisz, bo można pojechać za rok. A w wieku siedemdziesięciu lat już trudniej, bo czasu jest mało i pieniądze przestają być takie ważne.  Wartość doświadczeń też się zmienia. Dzieci odbierają każde pierwsze doświadczenie z ogromną radością. Potem wszystko powszednieje.  I to, że za wydmą pojawia się morze, nie robi więcej takiego wrażenia. Z Dlatego perspektywy czasu, to żeby iść za sobą, tym, co naprawdę chce się robić, ma wielki sens. To buduje.

Ja bym powiedział jeszcze, że wspomnienie o doświadczeniach miewa większą wartość niż samo doświadczenie.

Czyli?

Brałem kiedyś udział w raftingu w Nowej Zelandii. Przygoda. Kiedy o tym opowiadam, sama opowieść urasta do wspaniałego przeżycia. A ja już nie pamiętam, czy w rzeczywistości też takie było Albo mój wykład na TED – na żywo był oglądany przez jakieś sto osób. Mogło im się podobać, ale nie mieli świadomości skali, wykład będzie żył swoim życiem, a teksty wejdą do obiegu. 

To, co opowiadamy, tworzy rzeczywistość. Kiedyś istnieli wędrowni opowiadacze, chodzili od wioski do wioski i opowiadali, co widzieli po drodze. I od ich słów zależało, co ludzie będą myśleć o świecie.  Na początku było słowo.  Na końcu chyba też jest. 

I co pan powie na końcu?

Chciałbym powiedzieć: fajnie było.  Nie chciałbym umierać nieświadomie, we śnie. 

Na przekór – bo śmierć w naszej kulturze stała się niewidoczna. Kedyś była drogowskazem, który ustawia życie – że jest jakiś koniec, więc korzystaj z życia dobrze. “Idź na cmentarz, tam się bracie opamiętasz”. Jest taki stary film – „Ostatni brzeg”. O katastrofie nuklearnej. Radioaktywna fala powoduje, że ludzie chorują. Całymi rodzinami popełniają samobójstwo. Dobra przestają mieć znaczenie. Jest tam scena, w której bohater idzie do sklepu kupić plandekę. Chce nią przykryć ławkę, żeby deszcz nie zniszczył jej jesienią. To z jednej strony bez sensu, bo umierają, więc ławka nie będzie potrzebna, ale jest też mądrość – bo  jakbyś wiedział, że masz żyć miesiąc albo rok, co byś robił? Większość chyba to samo. Ja też, jakbym się dowiedział, że mam miesiąc, to ostatnią rzeczą, jaka by mi się marzyła, to rewolucje. 

I co dziś mogłoby nam dać taką refleksję?

Ciekawe, co byłoby gdybyśmy rodzili się z datą ważności. 

Ze świadomością, kiedy umrzesz?

Tak. Może żylibyśmy lepiej, gdyby był namacalny dowód, że czas płynie szybko. Kiedy mówię na scenie, że marzenia nie mają ceny, to właśnie mam na myśli. Miałem kiedyś księgarnię – to było pójście za marzeniem, nie miała racji ekonomicznego bytu. Co innego projekt biznesowy, a co innego marzenie życia. Nie ma co porównywać. Tak sobie wykształciłem — nie porównuję rzeczy.

Staram się nie mówić, że coś jest drogie. Ktoś dał taką cenę i zdefiniował wartość. Ale to my definiujemy ostatecznie, czy to dla nas tyle warte, czy nie. I tyle.

Podobnie jest z pracą – jeśli ustawimy ją w głowie dobrze, czyli pomyślimy o pensji, jako o wynagrodzeniu, które dostajemy za poświęcenie kawałka życia, to wtedy możemy się zastanowić, czy proporcje są dobre.

Każda praca ma sens?

Jest dziś wiele zawodów, które mogłyby nie istnieć i nic złego, by się nie stało. Kiedyś krawiec, szewc, robili użyteczne przedmioty, które pozwalały żyć innym. Nadal oczywiście tworzy się mosty, traktory. I mam świadomość, że w każdym produkcie jak samochód są tysiące myśli i działań. Że przy produkcji, poza tymi inżynierami, którzy to narysowali i tymi, którzy te rzeczy robią w fabryce, obsługując maszyny, jest jeszcze wiele zawodów pośrednich. Mój syn jest na przykład scrum masterem. Dopóki mi nie wytłumaczył, nie miałem pojęcia, że ktoś taki istnieje dziś w firmie. 

Pomaga się dogadać.

Tak. Na styku informatyk — klient. Taka praca ma dla mnie też duży sens. Bo kiedy ludzie czują, że są społecznością i robią coś razem dla siebie, to jest to ten najbardziej pierwotny sens pracy. Nawet jeśli ktoś przekłada patyki z jednej strony na drugą, jeśli służy to społeczności, to jest w tym sens. Bo to tworzy świat, w którym jesteśmy sobie potrzebni. 

Jak w plemieniu?

Tak uważam, że czas, który dajemy innym, jest wartością. Nawet jeśli to tylko wypełnianie tabelki z Excela.  Świat będzie się digitalizował, ale nasze mózgi przez ostatnie tysiące lat niewiele się zmieniły, więc prawie wszystko jest jak kiedyś w plemieniu.

Niewiele potrzebujemy do szczęścia, tylko że zaganiamy się w pułapkę.

Uciekamy od rzeczywistości – dążymy do nieprawdziwego życia. Zamiast skupić się na przeżyciu, to skupiajmy się  na rejestrowaniu. Ten świat wirtualny często nic nie wnosi i nie rozwija nas. Dostarcza tylko nowe informacje i zostawia w tym samym miejscu. A to, co oddala od innych ludzi, jest niebezpieczne, bo jesteśmy stworzeni jako istoty społeczne.

Pustkę najlepiej zaspokaja konsumpcja. I teraz, jak to zatrzymać? Ograniczając konsumpcję, trzeba ograniczyć rozwój. Jak będę chodził w jednym swetrze przez pięć lat, to niektóre sklepy się zamkną. A kiedy się zamkną, to inni nie kupią nowej lodówki, pralki i tak dalej. W jaki sposób się rozwijać, nie konsumując? Nawet jak w Europie znajdziemy jakiś złoty środek, to co z resztą świta? Mamy powiedzieć Indiom, hej, wy już nie możecie? Kiedy oni dopiero próbują podwyższyć swoje standardy? Chciałbym jeszcze przeżyć tyle, żeby zobaczyć, jak niektóre te problemy się porozwiązują – albo nie. 

Jakie?

Już dziś mam w samochodzie rzeczywistość rozszerzoną.  Kamera pokazuje mi to, co widzi, czyli ulicę i nakłada na to różne informacje, strzałki i tak dalej. A potem przesiadam się do swojego starego samochodu i już nie wiem, jak się bez tego prowadzi, już pasa nie trzymam – bo technologia tak uzależnia. I czy to udogodnienie? Czy kompensowanie utrudnień, które sama wytwarza?

Ponieważ muszę przejechać z Ustki do Wisły na wykłady, to lepiej skorzystać z luksusowej wersji samochodu i jechać bardziej komfortowo. Czyli: technologia wynagradza mi koszty, jakie muszę ponieść na objechanie pół Polski. Mój ojciec pracował i mieszkał całe życie w jednym mieście i nie musiał tyle jeździć. Mamy te komputery? Mamy, ale pracujemy na nich. Media społecznościowe? Ilu ludzi zarabia na tym? Ile biznesów opartych jest o kontakt z klientem na Instagramie? I tak dalej. Niby to wszystko ułatwia pracę, a jest jej cora więcej. I jeśmy coraz bardziej zmęczeni. Niedługo z tego zmęczenia będziemy się pytali AI – gdzie mogę spać dzisiaj w podróży? Albo: na co mogę mieć teraz ochotę? Znasz mnie lepiej niż ja – powiedz mi, co bym teraz zjadł.

Tak mam w tym moim nowoczesnym mercedesie – jestem w podróży i z nudów proszę AI – opowiedz mi jakiś dowcip. I ona mówi: „Niestety, nie mogę. Jestem zaprogramowana przez niemieckich inżynierów”. 

Nawet trochę śmieszne

A kiedy zamknąłem oczy na chwilę, włączył się alarm. I napis: „zarejestrowano mikrosen”. Czyli gapi się na mnie! To znaczy, że zna moje emocje.  To czemu jej nie pytać – co mogę dla siebie zrobić miłego? Zabierz mnie gdzieś, gdzie się rozerwę. 

Mówię „Mercedes załatw mi reklamację”. I ona dzwoni, –  w imieniu Jack Walkiewicza – a z drugiej strony taki sam bot. I będzie słyszała, jak rozmawiam przez telefon z żoną i może przewidywała, co zrobię za chwilę, bo przecież bazuje na statystyce. Męczy mnie już, jak o tym opowiadam. Bo dla mnie życie jest wtedy, jak ten samochód stoi w garażu, jak komórka odłożona, a ja jestem w ogrodzie, czuję słońce, wiatr i nie muszę się bodźcować, żeby cokolwiek poczuć. Technologia bodźcuje nas, wypruwa z emocji. 

Jakie ma pan jeszcze rady?

Błędem jest gonienie za perfekcją.

Perfekcjonizm to ślepy zaułek. Idealne rzeczy istnieją tylko w reklamach. Tylko że wie pan, ta idealna, czarna kawa, która tak wspaniale i aksamitnie wygląda w reklamie, to tak naprawdę olej silnikowy.

Widzimy takie 15 sekund świata, który nie istnieje i chcemy w nim być.  Piętnaście lat temu były jeszcze reklamy kasyn – zawsze była ruletka, nad nią uśmiechnięta kobieta i mężczyzna, dobra zabawa. Byłem w kasynach na świecie i serio, ludzie są tam raczej przerażeni i uzależnieni. A jeśli chodzi o rady, to mam jeszcze takie trzy takie słowa, które wziąłem z myśli dominikańskiej. Że życie ma być świadome, rozumne i celowe.  Świadome, to znaczy, że człowiek wie, kim jest, dokąd zmierza i  jakie ma ograniczenia. Wie, że nad większością tego, co się wokół niego dzieje nie panuje. 

Myślę, że dla człowieka  ważna jest też inna świadomość, że coś po sobie zostawia — nie tylko ślad węglowy. Nawet jeśli to dobre wspomnienia osób, wśród których przebywał. Do tego potrzebne jest zaangażowanie – jak tego mojego dziadka. W pracę, w ogródek, czy relacje z ludźmi, w jakąś wspólnotę. A, i jeszcze odpowiedzialność jest ważna. Poczucie, że jesteś odpowiedzialny za swoje wybory, że to jest twoja odpowiedzialność, co robisz. Jaką szkołę wybierzesz, z kim stworzysz związek, czy zrobisz prawo jazdy. Każda decyzja ma różne konsekwencje.

Nie wiadomo jakie

Nie wiesz, nie masz wpływu, ale to nie znaczy, że to nie twoja odpowiedzialność. Ty tak wybrałeś i tak masz. Mówienie, że to jakieś siły za ciebie wybrały, zmusiły, odbiera sprawczość. Więc jak to wszystko zbierzesz: odpowiedzialność, zaangażowanie, codzienność, celowość – to masz jakiś kierunek. Niby kilka słów. Ale jak już sobie wyjaśniliśmy, słowa miewają moc. 

Polecamy:

70% naszych subskrybentów to boty, czyli o teorii martwego internetu

70% naszych subskrybentów to boty, czyli o teorii martwego internetu

Zeskanowałem tęczówkę za krypto – czy Worldcoin uratuje nas przed AI?

Zeskanowałem tęczówkę za krypto – czy Worldcoin uratuje nas przed AI?

To bezcenne doświadczenie dowiedzieć się czegoś od osoby, która rozumie nasz świat

To bezcenne doświadczenie dowiedzieć się czegoś od osoby, która rozumie nasz świat

Czerwony Delfin to fake news. Katarzyna Bąkowicz: powielanie go może doprowadzić do tragedii

Swoje pliki trzymam w DNA paprotki, czyli o przyszłości danych

Swoje pliki trzymam w DNA paprotki, czyli o przyszłości danych

Tygodnik

Tygodnik #16: Generator filmów i wyciek Mac Booków

Podcast #8: Sztuczne człowieczeństwo. O budowaniu relacji z AI

Tygodnik #15: Okulary Orion i ksiądz GPT z Poznania

Jak Hot or Not zapoczątkowało współczesny internet 26 Piętro

Na początku było Hot or Not

Pogrzeb i wesele. Powódź i sztuczna inteligencja