Unsplash

Czego nauczyły cię twoje pierwsze prace? Zapytałam o to siedem osób.

Ewa: być twardą

Ewa budzi respekt: pewna siebie, głos jak dzwon. Dużo żartuje, lubi rozśmieszać ludzi. Ale nie pozwoli sobie wejść na głowę. Na recepcji musi być porządek.

„Nie wszyscy na raz!” – huczy, a pracownicy posłusznie stają gęsiego.

Ale nie zawsze taka była. Miała tiki nerwowe, gryzła włosy, wierciła obcasem w dywanie. Może byłoby tak do teraz, gdyby nie jej pierwsza praca.

Miała dziewiętnaście lat. Przeprowadziła się do większego miasta i zaaplikowała na kilkadziesiąt ofert.

Firma energetyczna zaprosiła ją na dzień próbny.

– To była jakaś sprzedaż prądu – wyjaśnia – Typowy domokrążca.

Czuła się nieswojo, bo w firmie oprócz niej były tylko dwie kobiety. 

Pierwszego dnia nie pamięta dobrze, ale rozmowę z prezesem tak. Powiedział, że jeśli w poniedziałek chce przyjść do pracy, musi z nim jechać na szkolenie. Mieli być tylko we dwójkę.

– Powiedział, że trzeba mnie przetestować. I zaczął się chichrać jak porąbany — opowiada – „Wynajmiemy hotel i zobaczymy, co dalej”. Od innego pracownika dowiedziałam się, że szef sypia z laskami z recepcji. I dlatego w całej firmie są tylko dwie kobiety. Bo każda dziewczyna jest na jeden numerek.
– Powiedziałam mu, że nie życzę sobie takiego zachowania. I że zadzwonię na policję. Gdybym miała hajs i nie była taka młoda, to bym go po prostu pozwała. 

Jej współlokatorka, Anka, też była bez pracy. Upiły się i wpadły na pomysł.

Ewa: – Nawalone jak skurczybyk zaczęłyśmy rozsyłać CV wszędzie, gdzie się dało, w tym też do kasyn: ja do jednego, Anka do drugiego.

Ewa o grach nie wiedziała nic, więc współlokatorka wyjaśniła jej pokera. Rano obudziły się na kacu. Obie dostały zaproszenie na rozmowę.

Ewa: – Pracujesz po dwanaście godzin, często w nocy. Na początku poznajesz zasady gier, uczysz się je obsługiwać. Dowiadujesz się, że włosy masz mieć związane, a paznokcie pomalowane na bordowo. Makijaż – zawsze ze szminką. I czujesz się tak fancy. Byłam tym strasznie podjarana. Chociaż były rzeczy, które mnie szokowały.

– Jakie? – pytam.

Ewa: – Podejście „klient nasz pan”. A to są często ludzie naćpani, najebani. Ludzie, którzy przegrywają dużo pieniędzy. Pierwszego dnia usłyszałam od klienta, że zabije mnie i całą moją rodzinę. Bo tyle pieniędzy przegrał.


– Nie bałaś się?

– Oczywiście, że się bałam. Ale w kasynie były kamery, była ochrona. Gdy widzieli, że młody krupier sztywnieje ze strachu, mówili klientowi, żeby zszedł z tonu. My mieliśmy zapisane w regulaminie, że nie możemy obrażać klientów. Ale im dłużej pracujesz, tym bardziej masz to gdzieś. On krzyczy, a ty się śmiejesz. I miłym głosem dziękujesz, zapraszasz ponownie. Klienci potrafią być naprawdę dziwni: jak wygrywają, to są milutcy. A potem przegrywają i się zaczyna: „jak rzucasz, kurwo?!”. Albo wierzą, że niektórzy krupierzy przynoszą im szczęście. I nie grają, dopóki nie przyjdzie ich ulubiony.

Ewa widziała: mężczyznę, który przewrócił ruletkę na krupiera, plucie do koła od ruletki i na krupierów, rzucanie szklankami. Ochrona reagowała, ale uraz pozostał.

Źródło: Unsplash

Ewa musiała się oduczyć tików nerwowych, bo w kasynie obowiązywała zasada „clean hands”.

– Jeśli czegoś dotkniesz, musisz zrobić tak – Ewa wykonuje szybki ruch przypominający czyszczenie rąk.

Wcześniej gryzła kosmyki włosów. Z egzaminów szkolnych wychodziła z mokrymi od śliny strąkami. Na szkoleniu dowiedziała się, że twarzy nie może dotykać. Jeśli odgarnie włos z czoła, musi potem wykonać ruch „clean hands”. 

Przeniosła więc tiki na nogi: zaczęła tupać, wiercić szpilką dziurę w dywanie. Pomagało, ale tylko trochę: na co dzień i tak czuła się źle.

– Cały czas ktoś się na ciebie wydziera, obraża. Wychodzisz z pracy i dalej trzymasz gardę. We wszystkim zaczynasz szukać drugiego dna, boisz się, że ktoś się na ciebie rzuci.

Ewa nauczyła się też, że ludzie mogą na nią krzyczeć, ale ona nie może nawet płakać. Wdech, wydech – da radę. Mówi, że dzięki temu lepiej radzi sobie w relacjach, nie wchodzi w kłótnie. Czasem tupnie nogą, ale przeczeka.

Ewa: – Jeśli ktoś się na mnie wydziera, to ja się uśmiecham. Pytam, czy wszystko w porządku, czy zaparzyć melisę. W kasynie uwielbiałam znęcać się nad ludźmi taką dobrocią. Oni do mnie „ty kurwo”, a ja pytam, czy mogę mu jakoś pomóc.

W kasynie wytrzymała około sześciu lat. Pod koniec zaczęła palić papierosy, pić energetyki. Miała problem z alkoholem. Bo kasyno uzależnia: są emocje, jest adrenalina. Ludzie potem nie odnajdują się w pracy biurowej. Zostają w kasynie na dłużej, wchodzą w związki, tworzą kasynowe rodziny.

– Ostatnie dwa lata były straszne. Nawet mili gracze wydawali mi się chujami. Koleżanki mówiły, że nie ma już uśmiechniętej Ewy, że powinnam zmienić pracę. Gdy nie mogła już wytrzymać, poszła do psychiatry. Nie wiedziała, co powie. Gdy stanęła w drzwiach, lekarka zapytała ją: „co się dzieje?”.

A ona rozryczała się jak dziecko (chociaż nie płacze przy obcych).

A lekarka: – Ja mogę dać pani zwolnienie, mogę dać leki, polecić terapeutę. Ale pani powinna zmienić pracę.

Kuba: żeby szanować ludzi w gastro 

Kuba ostrożnie dobiera słowa, stuka o blat pogryzionym długopisem. Woli przebywać sam, więc praca w IT jest dla niego idealna. Ale wcześniej pracował w gastro. Lokal w centrum Warszawy, duże kolejki. Czy to lubił? Średnio.

Kuba: – Klienci byli niemili. Przyczepiali się do rzeczy, które nie były zależne ode mnie.

– Na przykład?

– Ze ich burger jest mniejszy, niż na obrazku.

– I jak sobie radziłeś?

– Tłumaczyłem, że na obrazku jest większy, bo to bilbord. 

Co jeszcze przeszkadzało Kubie?
Że ludzie chcieli szybko, nie patrzyli na kolejkę, burczeli pod nosem, czuli się lepsi i zawsze zostawiali po sobie syf („no, prawie zawsze”).

Kuba: – Ja teraz zawsze po sobie sprzątam. I nie ma znaczenia, czy to fast food, czy restauracja. Nie wymagam też, że każdy pracownik gastro będzie dla mnie miły, że będzie się uśmiechał. Ci ludzie cały dzień obsługują buraków, więc to normalne, że nie mają na to siły.

Kasia: żeby nie dać się złamać systemowi 

Kasia dorastała w czasach, gdy osoby z niepełnosprawnością bywały wstydem dla rodziny. Swoją pierwszą pracę w klasie integracyjnej wspomina nawet dobrze.

– Do pierwszej pracy poszłam dopiero na ostatnim roku filologii. Jak chciałam jechać na truskawki, to mama mówiła mi, że się jeszcze w życiu napracuję. 

Nauczała ostatnie klasy szkoły podstawowej. W tradycyjnej było około trzydziestu osób, a w integracyjnej — piętnaście. W tym kilkoro dzieci o specjalnych potrzebach. Kasia wspomina, że lepiej pracowało jej się z klasą integracyjną.

– Bo w tej klasie dzieci były bardziej świadome. Nikt im nie wtłaczał do głowy, że mają się opiekować kolegami, a i tak to robiły. Pomagały. To było piękne.

– Ja zapamiętałam, że w szkole nie było taryfy ulgowej.

– Ja też mam takie doświadczenie. Wystarczyła drobna odmienność, a już ktoś był szykanowany. Nie ważne, czy miał okulary, rude włosy, był bardzo wysoki lub niski. A w klasach integracyjnych było zupełnie inaczej.

Nie podobała się jej dyscyplina.

Bo Kasia nie lubi harcerstwa, wojska, ustrukturyzowanych organizacji. Szkołę też uważa za opresyjną: są ławki, jest plan do zrealizowania, punkty do odhaczenia. Nie dziwi się, że dzieci się buntują. Bo w takim środowisku nie można się rozwinąć.

Kasia: – Chodzi o to, żeby tę dziecięcą spontaniczność złamać, żeby ich przerobić na obywateli. To okrutne i przemocowe. Cały system jest przemocowy.

Dlatego wytrzymała pół roku. A potem odeszła i zajęła się tłumaczeniami.

Kasia: – Do tej pory nie wiem, dlaczego się zaczęłam interesować językiem rosyjskim. Być może była w tym jakaś taka przekora, bo wszyscy mówili, że to język wroga. 

Potem przeżyła największe rozczarowanie swojego życia. Bo studiowała za czasów Gorbaczowa i miała nadzieję, że Rosja się otworzy i będą współpracować. Za Jelcyna wiedziała już, że to nie przejdzie. A Potem nastał Putin i złudzenia prysły.

Mimo tego pozostała przy tłumaczeniach. Teraz pracuje w biurze, z ludźmi. Czego nauczyła jeszcze pierwsza praca?

Kasia: – Że integracja to dobry kierunek. Podobało mi się, że mogłam zobaczyć inne podejście do niepełnosprawności. Wtedy to było coś nowego. Wiesz, każdy z nas ma ograniczenia. Ale to ważne, że pomimo tych ograniczeń masz ogromne możliwości.

Tadeusz: niczego 

Tadeusz lubi dobrą kawę, jazz i literaturę. Większość życia przepracował w IT, dziś zarządza kilkuosobowym działem. Jego pierwsza praca: budowa. Wrażenia? Koszmar.

Musiał „pracować z plebsem”.

– Co to znaczy? 

Tadek: – W piątek słuchałem, że koledzy wrócą do domu i będą ru*ać swoje żony. A w poniedziałek — jak fajnie było. 

Mówi, że gdy jego koledzy gadali o głupotach, on — nuta po nucie — odtwarzał w głowie utwory Chopina.

Tadek: – Na szczęście potem przenieśli mnie na inną budowę, gdzie zajmowałem się elektryką. Tam pracowali wykształceni ludzie.

Czego nauczył się w pierwszej pracy? Tadeusz twierdzi, że niczego. No, może, że praca na budowie jest ciężka i nigdy nie chce jej wykonywać.

Źródło: Unsplash

Robert: że liczy się pozycja 

Robert wyjechał po maturze do Wielkiej Brytanii. Zajmował się przygotowywaniem samochodów pod sprzedaż. Praca ciężka, fizyczna, po dziewięć godzin dziennie.

Robert: – Jako imigrant zrozumiałem, że w życiu liczy się pieniądz, pozycja. Liczy się to, kim się będzie i kim się jest. Zarabiałem marne grosze, dlatego szybko wróciłem do kraju. Chciałem się wyedukować, zostać kimś wielkim. Bo bez wykształcenia życie nie smakuje.

Tak tłumaczy, po co jest życie: żeby doświadczać, próbować, spełniać marzenia. Gdyby pozostał za granicą, na takie życie nie miałby szans.

– I co chcesz osiągnąć? – pytam.

– Chcę zapisać się w historii. To jest moje głębokie marzenie. Oczywiście, pozytywnie, nie jak Hitler czy Stalin. Chcę być wspominanym. Tak zwany pomnik nieśmiertelności. Nie wiem jeszcze, jak do tego dojdę, bo to ciężki temat.



Magda: jak wziąć talerz, wodę, kawę

Magda zaczynała w domu weselnym. Była w liceum, zarabiała osiem złotych na godzinę. Obsługiwała głównie poprawiny. W sobotę lub niedzielę wstawała, żeby na ósmą być na miejscu i przygotować salę, zanim zejdą się goście.

Wszystko odbywało się według jednego schematu: przychodzili zmarnowani i pytali, gdzie piwo. Potem siadali do żurku, zaczynali się rozkręcać, pić, tańczyć. Po półtorej godziny większość odżywała.

Goście bardzo często chcieli z nią pić, a jej odmowy niewiele dawały.

Opowiada, że miała okazję obserwować dziwne zachowania: rodzice pary młodej pytają, czy liczba butelek się zgadza. Jakaś kobieta upewnia się, że gigantyczna dynia podarowana w prezencie parze młodej dalej jest na swoim miejscu. Albo ludzie biorą ją do tańca. 

Magda: – Kiedyś podnieśli mnie na rękach i powiedzieli, że jestem najlepszą kelnerką na świecie. Dostałam pakiet prezentów z sękaczem i wódką.

W samej pracy trzeba było nosić ciężkie rzeczy, jeździć z wózkami. Bywało w gorąco. Starsi stażem mieli wrażenie, że mogą wszystkimi rządzić. Magda nie nawiązała tam żadnych znajomości. Nie miała na nie czasu, bo przerw oficjalnie nie mieli.

Magda: – Trzeba było pójść na kuchnię i zapytać, czy może jakiś zrazik nie został z tych dań na te wesele. Dojadałam resztki. 

Docenia jednak, że zostały jej umiejętności kelnerskie.

Magda: – To się przydaje do końca życia. Jak muszę wziąć talerz, miskę, kawę i wodę, to bez problemu wezmę to wszystko i zaniosę.
Przyznaje, że nauczyła się też sumienności. Teraz do każdej pracy tak podchodzi: nigdy się nie spóźnia, stara się dobrze wykonywać obowiązki.

Magda: – Nawet jak byłam na imprezie, to zawsze wiedziałam, kiedy skończyć. Bo rano musiałam wstać do pracy, i wszystko przygotować na poprawiny.


Bartek: mieć wysrane

Bartek dostał pracę po znajomości. Miał siedzieć na ochronie, pilnować ZUS-u. Dwupiętrowy budynek i on: młody, szczupły, z burzą ciemnych loków. Niedawno skończył osiemnaście lat.

Podpisał umowę na zastępstwo, miał pracować przez trzy miesiące.

Bartek: – W takich miejscach zatrudniają zazwyczaj osoby z rentą, niepełnosprawnością. Albo dziadziusie. Wymagania nie są duże.

Czasem spojrzał w kamery, rano wietrzył pokoje. Nudził się, więc przyniósł z domu laptopa. Wieczorami oglądał „Trudne Sprawy”. Po kilku tygodniach zaprosił swojego chłopaka. Wypili herbatę, poszli na górę.

Bartek: – Jedna kamera była w archiwum, a druga obok skrzynki z pieniędzmi. Poszliśmy tak, żeby je ominąć. Zamknąłem drzwi od środka, poszliśmy do łazienki. I robiliśmy przeróżne rzeczy.

Spotkali się jeszcze kilka razy. Chodzili po budynku, testowali nowe miejsca w ZUS-ie.

Bartek: – Pomyślałem, że zrobimy to na blacie kuchennym. Stały na nim kubki księgowych. Przesunęliśmy je na bok, a brudne włożyliśmy do zlewu.

– I czego się przez to nauczyłeś?

– Żeby mieć wysrane w pracodawcę. Przez pierwsze dwa tygodnie byłem zestresowany. A gdy stały się te wszystkie rzeczy, to wrzuciłem na luz. Nauczyłem się, żeby nie brać pracy do siebie.

Dziś Bartek pracuje jako działacz społeczny. Nie chce robić rzeczy, które nie mają sensu, nie są zgodne z jego ideologią.

Bartek: – Mam luźniejsze podejście. Do ludzi w pracy, rozmów rekrutacyjnych, przełożonych. Wiele osób się tym stresuje, a ja – totalnie nie. Wiem, że muszę być naturalny, że nie wolno się spinać. Trzeba się zbliżyć do człowieka, a nie: „szanowna pani, szanowny panie”. Często dostawałem feedback, że jestem kandydatem z największym personal factor. Co będzie, to będzie — do dziś tak myślę.

Imiona bohaterów i bohaterek na ich prośbę zostały zmienione.

Zostaw komentarz

Polecamy:

70% naszych subskrybentów to boty, czyli o teorii martwego internetu

70% naszych subskrybentów to boty, czyli o teorii martwego internetu

Zeskanowałem tęczówkę za krypto – czy Worldcoin uratuje nas przed AI?

Zeskanowałem tęczówkę za krypto – czy Worldcoin uratuje nas przed AI?

To bezcenne doświadczenie dowiedzieć się czegoś od osoby, która rozumie nasz świat

To bezcenne doświadczenie dowiedzieć się czegoś od osoby, która rozumie nasz świat

Czerwony Delfin to fake news. Katarzyna Bąkowicz: powielanie go może doprowadzić do tragedii

Swoje pliki trzymam w DNA paprotki, czyli o przyszłości danych

Swoje pliki trzymam w DNA paprotki, czyli o przyszłości danych

Tygodnik

Tygodnik #16: Generator filmów i wyciek Mac Booków

Podcast #8: Sztuczne człowieczeństwo. O budowaniu relacji z AI

Tygodnik #15: Okulary Orion i ksiądz GPT z Poznania

Jak Hot or Not zapoczątkowało współczesny internet 26 Piętro

Na początku było Hot or Not

Pogrzeb i wesele. Powódź i sztuczna inteligencja