Technologia wkracza w kolejne sfery naszego życia. Już dzisiaj postępy w robotyce i rozwoju sztucznej inteligencji kształtują pola walki. Skuteczność maszyn prowokuje pytania o wpływ technologii na przyszłość konfliktów.
Czy współczesna rewolucja technologiczna w końcu pozwoli stworzyć broń tak zabójczą, że na samą myśl o konsekwencjach jej użycia i w obawie przed odwetem, powstrzymamy się przed wypowiedzeniem wojny?
Stałem się śmiercią, niszczycielem światów
W 1942 roku, w pierwszych miesiącach Projektu Manhattan, Robert Oppenheimer podjął się zwerbowania najzdolniejszych umysłów współczesnego świata, by wyprzedzić nazistowskie Niemcy w wyścigu o stworzenie bomby atomowej. Jak podaje Richard Rhodes, autor książki The Making of the Atomic Bomb, przyszły „ojciec bomby atomowej” tak przekonywał swoich kolegów i koleżanki po fachu do dołączenia do Projektu: „Niestety nie mogę powiedzieć ci, nad czym będziemy pracowali, jednak jeżeli osiągniemy sukces, najpewniej zakończymy nie tylko tę wojnę, ale i wszystkie inne”.
Założenie Oppenheimera było proste — odpowiednio niszczycielska broń stanie się narzędziem prewencyjnym, ponieważ żadne państwo nie odważy się wypowiedzieć wojny, mając świadomość tego, jak druzgocące mogą być jej konsekwencje. Amerykański fizyk wierzył, że prowadzony przez niego projekt zdoła stworzyć takie narzędzie. Jak sam powiedział: „W świecie broni atomowej ustaną wszelkie wojny”.
Dzisiaj wiemy, że jego marzenie się nie spełniło. Dekady po sukcesie Projektu Manhattan wojna wróciła do Europy. W tym samym momencie na Bliskim Wschodzie konflikt zbrojny pochłania dziesiątki tysięcy ofiar. Co więcej, w porównaniu do współczesnych narzędzi masowej zagłady, bomby, które zakończyły II wojnę światową, wypadają blado. Skalę, w jakiej operują współczesne ładunki wybuchowe, opisała Annie Jacobsen, autorka książki Nuclear War: A Scenario, na której okładce widnieje pierwsza bomba termojądrowa nazywana Ivy Mike o sile 10.4 megaton.
„Bomba zrzucona na Hiroszimę, miała moc 15 kiloton. Teraz pomyśl, że ta ma już 10,4 megaton. To około 1000 bomb zrzuconych na Hiroszimę detonujących w tym samym czasie z tego samego punktu centralnego. […] Broń termojądrowa wykorzystuje bombę atomową jako zapalnik. Oto, jaka jest potężna”.
Najpotężniejsza eksplozja w historii miała miejsce pod koniec 1961 i została przeprowadzona przez radzieckich badaczy na Nowej Ziemi. Bomba osiągnęła siłę 60 megaton — czterokrotnie większą, niż ta, znajdująca się na okładce książki Jacobsen. Ładunkowi nadano miano „Zabójcy miast”.
MAD, czyli szaleństwo
Strategia pozostawania w bezustannym szachu, o której mówił Oppenheimer, była postulowana przede wszystkim w okresie Zimnej Wojny. Tzw. Mutual assured destruction (Wzajemnie zagwarantowane zniszczenie, MAD), choć miała zapewnić stabilizację relacji międzynarodowych, w praktyce doprowadziła do niepohamowanego wyścigu zbrojeń.
MAD nie jest jednak odkryciem XX w. Podobne przemyślenia miał inny twórca ładunków wybuchowych — Alfred Nobel. Wynalazca dynamitu w trakcie pierwszego spotkania z księżną Bertą Von Sutner, znaną z organizowania kongresów pokojowych, powiedział: „Być może moje fabryki położą kres wojnie wcześniej niż twoje kongresy: w dniu, w którym dwie armie będą mogły wzajemnie unicestwić się w sekundę, wszystkie cywilizowane narody z pewnością wycofają się z przerażeniem i rozwiążą swoje wojska”.
Założenia Nobla i Oppenheimera okazały się błędne. Postęp technologii wojennej nie tylko nie zakończył wojen, ale nie zmienił również sytuacji ludności cywilnej znajdującej się na terenie konfliktu. Znamy udokumentowane przypadki wykorzystywania przemocy seksualnej w działaniach wojennych przez wojska rosyjskie czy ograniczenia dostępu do jedzenia i opieki medycznej cywilom w Strefie Gazy. Choć są to przypadki zaledwie z ostatnich kilku miesięcy, w tych konfliktach nie widzimy wyraźnego wpływu ostatniej rewolucji technologicznej.
„Jeszcze żadna broń nie była na tyle straszna, aby położyć kres wojnie. Być może dlatego, że nigdy wcześniej nie mieliśmy broni, która myślałaby za siebie”.
Tymi słowami Philip K. Dick, słynny pisarz sci-fi rozpoczyna swoje opowiadanie Defenders. Być może autor historii Blade Runnera miał rację.
Współczesne systemy zbrojne już teraz wykorzystują sztuczną inteligencję. W pełni automatyczne drony i pojazdy naziemne mogą wykonywać misje rozpoznawcze i ataki na wybrane cele. Cyberataki mogą wstrzymać działanie krytycznej infrastruktury, a tzw. operacje psychologiczne z użyciem AI mogą „wprowadzić stosunki międzynarodowe w stadium permanentnego konfliktu, poprzez wszczynanie wojen hybrydowych, które nigdy się nie skończą” – piszą badacze z belgradzkiego Instytutu Gospodarki i Polityki Międzynarodowej.
Jednak czy roboty-mordercy i maszyny do prania mózgów mogą być porównywane do broni masowego rażenia?
To nie bomba
„Broń autonomiczna stanowi trzecią rewolucję w sztuce wojennej. Zaraz po wynalezieniu prochu strzelniczego i broni nuklearnej” – pisze Kai-Fu Lee w tekście dla magazynu Atlantic. Autor książki AI: 2041 odnosi się w swoim eseju do teorii MAD, zaznacza jednak, że systemy zbrojne z użyciem AI znacząco różnią się od broni nuklearnej, co więcej — mogą sprowokować jej użycie.
„Teoria odstraszania nie ma tutaj zastosowania. Pierwszy atak może być nie tylko przeprowadzony z zaskoczenia, ale i niemożliwy do wyśledzenia. Ataki z użyciem autonomicznej broni mogą wywołać natychmiastową reakcję i bardzo szybką eskalację konfliktu, co może w konsekwencji doprowadzić do wywołania wojny nuklearnej. Pierwszy atak może nawet nie zostać wywołany przez państwo, ale przez terrorystów lub inne podmioty”.
Sposoby, w jakie wykorzystywana jest ostatnia rewolucja technologiczna na polu walki, znacząco różnią się od wynalazków Nobla czy Oppenheimera. Współcześnie rozwijane systemy zbrojne mają być precyzyjne i trudne do wykrycia, w przeciwieństwie do XX-wiecznych bomb masowego rażenia. Ich oddziaływanie na świadomość nieprzyjaciela ma być również zupełnie inne. Nie generują takich obrazów, jak grzyb nuklearny czy cienie na ścianach domów w Hiroszimie. Mają mieć znaczenie taktyczne, nie symboliczne.
Koniec wojny (konwencjonalnej)
Z czasem wykorzystanie AI i nowinek robotyki na polu walki będzie coraz większe. Skala zmian wywołanych „trzecią rewolucją sztuki wojennej” może okazać się tak duża, że konflikty zbrojne przestaną przypominać wojnę we współczesnym rozumieniu tego słowa. Po pierwsze, choć brzmi to jak oksymoron, wojna może stać się bardziej humanitarna. Zaprogramowanie broni w taki sposób, żeby nie raniła cywilów, w tym dzieci czy konkretnych obiektów, może zminimalizować te najstraszniejsze konsekwencje wojny.
Z czasem z tego okrutnego równania mogą zostać zupełnie wykluczeni ludzie, a działania będą prowadzone przez autonomiczne maszyny na ewakuowanym terenie. Idąc jeszcze o krok dalej, wojna będzie mogła być prowadzona jedynie w świecie cyfrowym, przez software’y reprezentujące strony konfliktu. Gdyby dzisiejsze działania zbrojne były prowadzone w ten sposób, nie słyszelibyśmy o kilkunastu tysiącach zabitych dzieci w Strefie Gazy, ani o wykorzystywaniu przemocy seksualnej w działaniach wojsk rosyjskich w Ukrainie.
Czytaj: Maszyny kłamiące. Jak AI pokazuje nam miejsce w szeregu?
Podobne wyobrażenia, choć piękne, wydają się naiwne. Historia dotychczas pokazuje, że postęp technologiczny nie czyni wojen bardziej humanitarnymi, a wręcz przeciwnie. Wspiera on stare i okrutne taktyki wojny psychologicznej, niszczenia infrastruktury i mordowania ludności cywilnej.
Tego optymizmu nie podziela również Paul Mozur, reporter technologiczny magazynu New York Times: „Historia pokazuje nam, że za każdym razem, gdy w przeszłości doświadczaliśmy przełomu w dziedzinie zbrojeń, oznaczało to wyłącznie stworzenie bardziej niszczycielskiej broni. Wracam myślami do Alfreda Nobla i jego słynnych słów, że dynamit zakończy wojnę. Zamiast tego pozwolił wyprodukować potężniejsze, bardziej śmiercionośne bomby. Wydaje się, że to jest przyszłość, w kierunku której zmierzamy”.