Co to jest talent?
Elżbieta Krokosz: – Ja mam taką definicję: to dar, który mamy w sobie i którego robienie daje nam poczucie radości. Kiedy go wykorzystujemy, przyczyniamy się do tego, że świat staje się lepszy.
Brzmi bardzo poważnie.
Nie musi takie być. Ale jest w tej definicji kilka rzeczy ważnych. Bo kiedy pytam się ludzi: jakie są twoje talenty?” odpowiadają niechętnie. „Ale jakie tam talenty, ja nie mam. Nie jestem w niczym niesamowity”. Bo kojarzą się nam programy typu „Mam talent”, gdzie trzeba coś niesamowitego pokazać. I dochodzimy do wniosku, że mało kto ma talent. A ja mówię, że każdy jakiś dar ma.
A “beztalencia”?
Nie wierzę, że ktoś taki istnieje. Talent to po prostu coś, co nam bardzo dobrze wychodzi. Pan może mieć dar do wywiadów. Ja do, inspirowania. Ale – teraz druga część definicji – „…którego robienie daje nam poczucie radości”. Czyli – nie wystarczy, że dobrze wychodzi, jeśli nie znosimy tego robić.
Właśnie wykreśliłem z listy kilka talentów
Właśnie. I trzeci element: poczucie sensu Według badań psychologii pozytywnej, na poczucie szczęścia duży wpływ ma to, czy uważasz swoją pracę za potrzebną, czy czujesz, że komuś pomaga. Można nawet powiedzieć: czy czujesz powołanie. Jeśli nie masz poczucia, że twoja praca ma znaczenie, nie będziesz w stanie być naprawdę szczęśliwy. To niemożliwe.
Powołanie brzmi jeszcze poważniej.
Uważam, że nie jest tak, że powołanie to miał tylko profesor Religa, a ktoś, kto sprząta sale konferencyjne nie może tego czuć.
A jakie ma powołanie?
Można przy tym narzekać, a można myśleć, że przygotowujesz miejsce na ciekawe wykłady, które się na niej odbywają, kształtują, rozwijają ludzi.
Hmmm…
Może to dorabianie ideologii, ale w takim razie mam pytanie: który ze sprzątających będzie szczęśliwszy – ten, który będzie robił i narzekał, czy ta która powie „A może i coś dobrego dziś dla świata zrobiłam”?
Ale wiele prac zwyczajnie wydaje się nie mieć sensu
Ale też i wiele talentów jest nieoczywistych Na przykład dziennikarz – jaki ma talent? To jak prowadzi rozmowę, jaką tworzy atmosferę, zadaje właściwe pytania, które powodują, że druga osoba się otwiera. To talenty, czy nie? Uważam, że tak. Kiedy w szkole na w-f były zawody, to łatwiej było zmierzyć, czy ktoś skacze bliżej, czy ma do tego talent. Dlatego takie nieoczywiste talenty trudniej zauważyć. Oczywiście, zgadzam się, że wielu z nas funkcjonuje w machinach, w których trudno odnaleźć talent. Mnie właśnie najbardziej fascynuje w jaki sposób nawet w takiej rzeczywistości ich szukać i je znaleźć.
Czy to nie jest trochę korpo-mowa? “Odkryj swój talent pracując dla korporacji”?
No tak. Kiedyś modne było budowanie “misji korporacji”. Jak to jest możliwe, że ludzie się na to nabierali? Wierzyliśmy, że korporacja powinna sobie wymyślić misję: „pomagamy ludziom spełniać marzenia”. A to był bank, który po prostu dawał kredyty. Ocknęliśmy się. Jednak potrzeba mówienia rzeczy ważnych w ludziach pozostała. Podpinanie się pod wymyślone misje firmy to błąd, ale własnego poczucia znaczenia można szukać w inny sposób.
To jak?
A mogę spróbować na pana przykładzie?
No, proszę.
Otworzyliście portal. Można przyporządkować do tego górnolotną misję: że będzie zmieniał świat i tak dalej. A może i każdy z was szukać tego w sobie – na przykład pan umówił się z samym sobą, dlaczego chce taką pracę wykonywać. Na przykład, że z każdym gościem chciałby pan prowadzić rozmowę w taki sposób, żeby dawał najlepszą cząstkę siebie, przekazywał jakąś prawdę. To jest misyjność, czyli wykorzystywanie talentu. Oczywiście, łatwiej jest szukać tego w pracach, które same w sobie są misyjne, jak lekarz, terapeuta. Nie sądzę, żeby Matka Teresa miała problem z szukaniem swojej misji. Jeśli jest się trybikiem w korporacji, gdzie analizuje się dane, to trudniej znaleźć sens. Ale to też możliwe. Pomogłam wielu osobom wypracować misję w korporacji. Na przykład menedżer, który ma pod sobą 10 osób – odkrył, że jego misją może być to, że jest ostoją spokoju dla swojego zespołu.
To nie jest pułapka? Taka misja może przysłonić gorsze warunki pracy, zarobki. Wiele miejsc pracy może tę misyjność wykorzystać przeciwko pracownikom.
Żeby był pan dobrym trybikiem? Może. Dlatego ważne jest, żeby samemu tym zarządzać. Włącza pan radio, fajna muzyka, daje pan troszeczkę głośniej, ale nagle jest tak głośno, że aż trzeszczy radio. Uszy bolą – już przegięcie. Tak samo z talentem i misją – można przegiąć i zaszkodzi. Cały majstersztyk polega na tym, żeby i robić to, co się lubi i na tym zarabiać, a nie się poświęcać. Swoją drogą to moja misja. Chciałabym być dla ludzi przykładem jak się realizuje marzenia i łączy pasję z finansami. Bo to co robię, to moja pasja a w zeszłym mieliśmy przychód na poziomie 2 milionów, choć jesteśmy bardzo małą firmą – co pokazuje, że wcale nie robię tylko stereotypowo misyjnych rzeczy. Jeśli zapomina się, że praca to praca i że powinno się na niej zarabiać, to znaczy, że jest już przegięte.
Dużo pracuję z osobami, które zajmują się rozwojem. I one często mają na początku taką przegiętą misyjność na początku – tak bardzo chcą pomóc klientowi, że pomagają za darmo. Tylko, że coś, co jest za darmo, nie jest doceniane. A po drugie – w taki sposób za trzy miesiące, będziesz musiała szukać innej pracy. Ale wracając odkrywania talentów – jeśli nie wiemy, co nim jest, to jest na to sposób. Sprawdza się w sobie: co sprawia mi radość? Daje poczucie sensu? Jest do tego cały proces – szuka się momentów flow. Takich, kiedy pan nawet nie zauważył, że godzina minęła, było tak fajnie. Spróbujmy dalej z pana przykładem – kiedy ma pan takie flow?
Kiedy opowiadam historie.. Rozmawiam z ludźmi. Tworzę opowieści I przekazuję je dalej.
A co pana fascynuje w tym kreowaniu opowieści?
Wydobywanie sensu, który znajduje si po odbyciu iluś rozmów, przekopania faktów…
… i co to panu to daje?
Na początku powody są odrobinę egoistycznie – samemu chcę coś zrozumieć, poznać, poczuć. A potem już mniej egoistyczne – bo jak to zrozumiem, to chciałbym przekazać innym.
I jak pan te opowieści przekazuje dalej, to co to im daje?
Większe zrozumienie świata, innych, zwiększenie empatii. To, że historia ich otworzy, poruszy. To cegiełka, która przybliża człowieka do do życia, innych. Uważam, że kiedy będziemy lepiej się rozumieć i wyraźniej widzieć – bez oceny, będziemy szczęśliwsi.
Czyli chciałby pan pomagać ludziom być szczęśliwszymi? Być bliżej drugiego człowieka, dzięki temu, że wnika pan w historię i próbuje zrozumieć z czego wynika. Czyli w skrócie: pomaga pan polubić się ludziom. Właśnie w taki sposób się to robi to. Akurat pan, widzę, na moje pytanie dosyć szybko odpowiadał, czyli już pan to sobie przemyślał. Ale czasem takie dopytywanie trwa bardzo długo. Ważne, żeby pytać o wartości – bo od tego się zaczyna. Pan użył pan słowa „egoistycznie” – dokładnie tak jest, że na początku misja jest egoistyczna – to ja uwielbiam rozmawiać z ludźmi, malować, śpiewać. Dopiero jak pan odwróci tę latarkę i sobie pomyśli: oprócz tego, że to mi służy, to w jaki sposób może to innym służyć – zmienia się perspektywa.
Jak to się robi w korporacjach, gdzie ludzie mają to mocno zagrzebane?
Zaczynamy właśnie od momentów flow – kiedy czułeś, że robiłeś coś, co sprawiło ci radość? To może być w kontekście zawodowym, ale nie musi. Na przykład: organizowałam bal ósmoklasisty dla mojego syna. Coś tam takiego było, że sprawiało frajdę. Taka osoba kombinuje i trafia, że przyjemność sprawia jej kontaktowanie się z różnymi ludźmi, oddzwanianie załatwianie balonów. Czyli mamy czynności. A potem szuka się w tym wartości. Kiedy osoba, która pracuje w korporacji, nie jest zadowolona z tego na co dzień, to na podstawie takich ćwiczeń – zbiera nowe czynności, których robienie sprawia radość i można je potem przenieść do swojej pracy, odrobinę się przekwalifikować. Można też patrzeć na antywzorce.
To znaczy?
Co cię frustruje w tej pracy? Często słyszę: “Rutyna, bo każdego dnia robię to samo”. “A, czego chciałabyś?” Rutyna cię irytuje? Czyli chcesz, żeby się dużo działo. Tylko ważne, żeby, nie ściemniać sobie.
Zmierz się z prawdą, dopuść ją. W życiu zawsze będzie 50/50. Mam dwie córki, które kocham są przecudowne, ale są momenty, że mnie tak irytują. Tak samo w pracy. Ten, kto kiedyś powiedział “znajdź to, co uwielbiasz robić i nigdy nie będziesz pracować”, zrobił wielką krzywdę wielu ludziom. Oprócz czynności, które są ciekawe, zawsze musi pan wykonać inne nudniejsze, rutynowe. Ale trzeba pamiętać, że mamy te drugie 50 procent. Czy można na to przymknąć oko? Jak nie, to trzeba do odejść, zacząć robić coś innego. Niestety, wielu ludzi sprzedaje dusze za pracę- nieważne, czym się zajmuję, ważne, że mi dobrze płacą i jest owocowy czwartek. No więc szczerze, jak lubisz, to co robisz? Dycha w skali od 1 do 10? Czy jeden? Najgorzej jest, jak ludzie siedzą w piątce. Jak słyszę piątka to już wiem, że będzie mogiła.
Dlaczego?
Bo nie jest źle, ale też i nie super. Najłatwiej się pracuje z sfrustrowanymi – frustracja jest początkiem działania. A jak jest tak średnio, to w tym siedzimy. Próbuję wtedy kontaktować z rzeczywistością: Matko Święta, życie ci ucieka. A najtrudniej to pracuje się z prezeskami i prezesami, którzy nie chcą już nimi być. Mają jakieś pomysły, marzenia – ale to dla nich trudne, bo jednocześnie nie chcą pogarszać standardów życia. Mam taką znajomą, która zajmuje się robótkami ręcznymi – i jej się udało.
Wymyśliła sobie plan: sprzedaje kursy dla robótek ręcznych, szkolenia, eventy, spotkania online, w których łączy się online z innymi robiąc na drutach i rozmawiając o życiu – taki kobiecy krąg. To się cieszy dużym zainteresowaniem wśród organizacji, które szukają pomysłów na dodatkowe metody odstresowywania pracowników. Jest taka książka – „Czego najbardziej żałują umierający”. Padają tam pytania – „jeśli chciałbyś przeżyć swoje życie jeszcze raz, to co byś robił?”. I najczęściej się powtarza: żałuję, że tak ciężko pracowałem.
Mało kto może sobie pozwolić, żeby nie pracować.
Ale skoro mówią o tym, że żałują – a jednak pracować musieli – to pytanie, czy można połączyć te dwie rzeczy? Jak później nie żałować? Trzeba sobie zadać kilka trudnych pytań.
A co z konfliktem wartości w pracy? Jeśi moje wartości nie zgadzają się z wartościami pracodawcy?
Kiedy mówię o definicji talentu, czyli że robię coś, świat staje się lepszy, to właśnie w tym fragmencie szuka się wartości Dla pana jest ważne, żeby ludzie byli empatyczni – w związku z tym zastanawiam się, jakie czynności mogę robić, żeby to się działo. I wtedy spotykamy się z wartościami środowiska zawodowego. I albo to nam pasują albo nie. Jeśli ekologia jest dla nas ważna – to nie chcę pracować dla firmy, która nie jest zgodna z ekologią. Albo – ważny jest dla mnie szacunek w pracy – więc jak się znajdę w firmie, gdzie jest wyścig szczurów i nie ma żadnego szacunku, to nawet jeśli dobrze płacą, to się nie odnajdę. I tak dochodzimy do sedna, czyli wartości tak ważnych, że nie mogę ich zdradzić?
Ludzie często nie wiedzą, jakie mają wartości. Pytam: jeśli trzeba byłoby wyjechać z Polski na rok, zostawić rodzinę, to pojedziesz, czy nie? Robię czasem takie ćwiczenie, stan po tamtej stronie jeśli tak, albo potej jeśli jesteś na nie.. I niespodzianka – okazuje się, że po jednej stronie stoją osoby, których wartością jest rodzina i po drugiej. Tłumaczą: nie jadę, bo nie wyobrażam sobie, żeby przez rok nie będę w życiu moich dzieci. A na drugiej stronie: jadę, bo wiem, że dzięki temu, zbuduję swoją pozycję i dzieci będą miały lepszą przyszłość. Dlatego warto, żeby nie operować ogólnikami – że wartością jest rodzina – tylko dotrzeć do sedna. W końcu jak się ma to rozpoznane, wartości, talent, misję. to trzeba jeszcze tym zarządzić.
Czyli co zrobić?
Nie ma jednej ścieżki. To park linowy – chodzi o to, żeby iść na swoją górę – tę którą wybrałeś. Moją jest pomaganie ludziom odkrywać talenty. I ta góra jest niezmienna. Ale można sobie też wyznaczać w każdym roku nowe zadania. Czasem też trzeba zejść trochę w dół, odpuścić zarobki na chwilę, albo się podszkolić. Ale kiedy wiemy, gdzie jest szczyt,, to się nie zgubimy. Zarządzanie talentem polega właśnie na tym, żeby dowiedzieć się czego się chce, bo życie jest wtedy łatwiejsze.
Pani wiedziała od razu, co chce robić w życiu?
Absolutnie nie. Zaczynałam w firmie szkoleniowej. Szefowa mi nawet mówiła: Ela karuzela, że non stop w inne miejsce. Zajmowałem się PR-em, sprzedawałam szkolenia, wyjechałam do Irlandii i myślałam, że będę tam szkolić. Polska była tuż przed wstąpieniem do Unii. Miałam problem, żeby ktokolwiek mnie tam zatrudnił, ze względu na akcent. Zrozumiałam, że nigdy nie będę mogła rozwijać tam ludzi po angielsku.
Co pani zrobiła?
Postanowiłam zostać w Dublinie. Poszłam do centrum konferencyjnego, prosta praca, praca poza zawodem, ale chciałam podszkolić angielski, popracować nad akcentem. I tak dwa lata, jak gotowana żaba, dobre pieniądze, ale miałam 32 lata i byłam w miejscu, które mnie nie interesowało. Czyli w tej skali, o której mówiliśmy: 5 na 10. A akcentu i tak nie zgubiłam. Ale w końcu zaczęłam coś zmieniać: dostałam pracę w banku, zostałam menedżerem ds. rozwoju ludzi. Zrozumiałam, że znajduję to, co lubię robić. I że trzeba się tego trzymać. Bo mamy świat, którego istotą jest zmienność. I na jego niepewność najlepiej odpowiadać tym, że rozwijam się w tym, w czym jestem dobra i co lubię. I tak powoli zaczęła się z mgły wydobywać:
Co?
Ta moja góra.