Czy polskie start-upy są w stanie konkurować globalnie również w technologiach związanych z AI?
Artur Kurasiński: Dostaliśmy wygrany los na loterii — wielu fajnych ludzi zameldowało się na pewnym etapie w OpenAI i dziś tworzą tam kadrę zarządzającą. To jednak niewiele zmienia. Nie jest tak, że mamy jakieś niezwykłe predyspozycje do rozwijania technologii. Na skalę krajową brakuje nam dobrego systemu edukacji, a najlepsi wyjeżdżają. Wśród powstających startupów jest wiele ciekawych pomysłów, ale często na pomysłach się kończy. Polski rynek jest świetny dla wielu branż, ale niekoniecznie tych innowacyjnych. Kochamy niskopłatną pracę, pracujemy prawie najwięcej w Europie. To nie są dobre warunki na ciekawe projekty. Niestety, ale Polska nadal jest głównie krajem produkcji rolniczej, wytwórcą mebli i koszuli.
Jak to? Napisałeś przecież, razem z Krzysztofem Domaradzkim, książkę “Startupowcy”. Ma podtytuł: “Jak polskie start-upy podbijają świat”…
Tak. I podaliśmy dwanaście przykładów sukcesu, ale to trochę złudzenie poznawcze. Widzisz dwanaście przykładów i nie myślisz o dziesiątkach, które poległy. Napisaliśmy książkę nie dlatego, żeby dawać fałszywą nadzieję, a pokazać, że ceną za sukces jest czasem gryzienie piachu. Trzeba czasem dekady, żeby twój biznes zaczął funkcjonować dobrze i był dochodowy. Potrzebne są krew, płot i łzy oraz olbrzymia doza szczęścia, żeby często moc dopiero powiedzieć: w końcu wyszliśmy spod wody. Ale są tacy, którym się udało.
Bardzo chcieliśmy też dać ludziom konkretną wiedzę — czego należy unikać i co może być problemem podczas rozwoju startu-upu – pokazując historię spółek, które problemy pokonały. Natomiast, nie jest ich wcale tak wiele. To nasz problem – mamy w Polsce świetnych ludzi, genialnych informatyków, wizjonerów – ale także fundamentalny kłopot z przebijaniem się na największych rynkach. Trochę jak z naszą piłką nożną.
Że niby Szczęsny, Zieliński, Lewandowski – ale kadra ogółem leży i kwiczy?
Tak. Nie potrafimy usystematyzować procesu szkolenia, mimo dużych środków – polskie kluby są przecież nieźle dofinansowane na tle Europy. Potrafimy mieć znakomitych zawodników, ale jak próbujemy budować projekt pod tytułem „polska kadra”, wychodzi katastrofa. Podobnie jest ze startupami – świetnie się odnajdujemy jako managerowie, pracownicy, a czasem nawet jako osoby zarządzające światowej klasy start-upami. Ale nie potrafimy budować ważnych dla ludzi i klientów produktów globalnych.
A ci, którym wyszło – jest tu jakiś wspólny mianownik?
Postawili na swój pomysł i konsekwentnie się go trzymali. Choć czasem na początku nie mieli pojęcia nawet jak sprzedać. Na przykład ludzie stojący za satelitą ICEYE – chcieli zbudować po prostu satelitę, który będzie inny niż wszystkie. Dopiero, kiedy wybuchła wojna w Ukrainie, okazało się, że wyszło im komercyjnie – możliwili instytucjom i firmom podejmowanie lepszych decyzji strategicznych, na podstawie dostępu do aktualnych i dokładnych zdjęć.
No i wszyscy od początku zdecydowali się działać na rynku globalnym. Myślę, że to jest podstawowa różnica — dziś musisz być spółką, która myśli i działa globalnie, walczy o największy kawałek. Ci, którzy żyli nadzieją, że najpierw zrobią mały startupik w Polsce, polegli. Jak nie wyjdzie – zawsze można deskalować. Ale odwrotne myślenie – czyli chcemy być tylko najwięksi w Polsce – to proszenie się o porażkę.
A jeśli chcesz grać na warunkach globalnych, musisz mieć też globalne standardy.
Co to znaczy?
Nie oszukiwać, płacić dobrze i w terminie. Być konkurencyjnym na rynku pracy. Prowadzić programy motywacyjne, dawać podwyżki i urlopy. Taki standard, szczególnie wśród setek, żeby doceniać pracownika. Zetki nie idą do pracy, żeby pracować w jednej firmie 30 lat i dostać wczasy pracownicze. Ich marzenia i motywacje to element, który firma musi sobie uświadamiać i nim zarządzać. Te nieszczęsne crunche, praca ponadwymiarowa, zajeżdżanie ludzi, sprawiają, że dobrzy pracownicy odchodzą do konkurencji. Bo jeśli jesteś spółką, która konkuruje z Google, czy Apple, to musisz rozumieć, że Big Techy będą traktowały ciebie i twoich pracowników jako zasób do wykorzystania.
Czytaj: Maszyny kłamiące. Jak AI pokazuje nam miejsce w szeregu?
Od czego najlepiej zaczynać?
Większość startupów, z którymi miałem styczność, zakładali programiści. A oni najczęściej zaczynają od pomysłu – wiem, jak zrobić technologię i jak kodować natomiast nie mam pojęcia co z tym zrobić pod kątem komercjalizacji. Ale jest też druga kategoria – i takich przypadków jest coraz więcej – czyli najpierw szukasz potrzeby, którą można zapełnić, luki, którą można skomercjalizować. Jakaśszkoła jest lepsza? Nie wiem. Ostatecznie i tak przychodzi szkoła życia, czyli przekonywanie rynku do pomysłu. Najgorzej, jeżeli się nie ma i pomysłu i programistów, a jedynie palącą potrzebę stworzenia czegoś, która wynika z fałszywego poczucia, że “będę miał mój startup”. To dopiero gotowy przepis na porażkę.
Na co uważać?
Mierzyć siły na zamiary. Jasne, trzeba być trochę wariatem, żeby bawić się w ten biznes. Musisz wierzyć w rzeczy, w które nie wierzył nikt przed tobą. Ale nawet jako taki wariat musisz mieć zdrowe, normalne podstawy. Nie możesz zakładać, że z nieba spadnie 4 milionów złotych, kiedy nie potrafisz nawet skompletować zespołu. Nie znasz inwestorów i nie wiesz, gdzie ich znaleźć albo nie umiesz napisać biznesplanu, a już marzą ci się milionowe rundy finansowania. Czyli: umiarkowana, wynikająca z jasnego określenia warunków, analiza. No, jest w Polakach dużo chęci i fantazji, które czasem rozbijają się o ziemię. Bo, pamiętajmy, to nadal jest 38 milionów ludzi, 20 lat w Unii Europejskiej, więc skoro mamy raptem kilkanaście spółek, o których można powiedzieć, że osiągnęły sukces, to moim zdaniem bardzo mało.
Co myślisz o budowaniu narodowych AI?
Absolutnie świetna idea.
“Bielik” wywołał trochę żartów.
Ale pamiętaj: nie mówimy tu o tworzeniu konkurencji dla OpenAI. Żeby dziś wyszkolić duży model językowy, konkurenta dla ChataGPT, musisz wydać z pół miliarda dolarów. Aprzy wersji piątej Chata już powyżej miliarda. Nie jesteśmy w stanie tego gonić. Chodzi o coś zupełnie innego.
O co?
Amerykanizacja branży tech powoduje, że największe firmy mają w nosie małe kraje. Jeśli rynek nie przynosi im dochodu, olewają go, nie zapewniają wsparcia, nie lokalizują produktu. Problem z dużymi modelami językowymi polega na tym, że potrzebują ogromnych ilości informacji – i nie czerpią ich raczej z języka polskiego. Llama zaczerpnął z naszego języka 0,04 procent danych.
Jesteśmy więc skazani na korzystanie z narzędzia, które o nas, naszej kulturze i społeczeństwie wie mniej niż 1 procent.
Efekty są takie, że to, co dostajemy z chata w języku polskim jest niepełne i dużo gorszej jakości. O tym właśnie mówimy. Uważam, że każdy kraj powinien być niepodległy pod względem modeli językowych, po to, by nie dać sobie narzucać amerykocentryzmu. Tak samo, jak nie powinniśmy mieć w repertuarze polskich kin tylko amerykańskich filmów. Z narodowych AI będą mogli korzystać nauczyciele, uczniowie, obywatele. Tylko o to chodzi.
Bo inaczej mogłoby to skutkować w przyszłości zanikiem polskiej kultury?
Tak uważam. Mamy swoje książki, mamy swoją literaturę, mamy swoją sztukę. Dbajmy, żeby ona się nie rozpłynęła. Cyfrowa suwerenność połączona z mechanizmami demokratyzowania wiedzy to coś, o co powinniśmy walczyć na szczeblu rządowym i ministerialnym. I bardzo się cieszę, że politycy to rozumieją.
Jakie skutki nowych technologii nie dają ci jeszcze spokoju?
AI będzie naszą wirtualną dziewczyną i kochanką, naszym wirtualnym przyjacielem.
Social media już dziś tworzą deficyty na wielu poziomach i wpychają w samotność. Obserwuję to na co dzień – mam w domu dwie córki, 14-letnią i 9-letnią. Są to bardzo inteligentne i fajne osoby, ale widzę wielką różnicę w ich emocjach i myśleniu o rolach społecznych. A AI może to tylko wzmocnić. Tak jak w ogóle wzmocnić nasze najgorsze cechy.
Jesteśmy nadal prostymi organizmami, chcemy przetrwać, dostać dużo kalorii i się rozmnażać, nadal mamy dość prymitywne potrzeby i musimy nakładać sobie kagańce, żeby nie warczeć na siebie. Jak zapytasz się ludzi, co chcieliby robić, gdyby mogli wybrać – to, co powiedzą?
„Nic”?
Często nie rozumiemy, że na przykład praca ma na nas olbrzymi wpływ terapeutyczny. Oczywiście ta dobra, niezaburzona praca. Kształtuje naszą psychikę i nas w kontekście społecznym. To w pracy nabieramy kompetencji i uczymy się robić rzeczy użyteczne dla społeczności. Przekonaliśmy się w czasie pandemii, co jest ważne – społecznie i w relacjach.
Ale tak naprawdę nie mamy bladego pojęcia, jakie będą dalekosiężne następstwa rewolucji AI. My nigdy nie doceniamy technologii. I nie jesteśmy w stanie zobaczyć, co ze sobą niesie i co zrobi nam w długim okresie. Nawet ChataGPT traktujemy nadal jako ciekawostkę. Było tak za każdym razem, z każdą kolejną technologią, od naszych początków. Bo przecież zawsze musieliśmy jąkąś stosować – żeby przeżyć zimę, zdobyć lepsze jedzenie, obronić się, odizolować od świata. Tak zaczęliśmy tworzyć nasze ekstensje – jak pisał McLuhan.
Co to znaczy?
Tworzymy rzeczy, które są różnego rodzaju naszym przedłużeniem. Pozwalają nam rozumieć lepiej świat i go podbijać. Ekstensją wzroku są okulary. Ekstensją nóg rower, ale też i koń – oczywiście, nie został wytworzony przez człowieka, ale udomowiony. Dzięki ekstensjom szybciej i dalej docieramy, więcej przenosimy. A finałowo skuteczniej podbijamy inne cywilizacje.
Tylko, że nigdy nie zdajemy sobie sprawy, jakie będą konsekwencje kolejnej ekstensji, którą tworzymy. Gutenbergowi nie przeszło przez głowę, że ktoś napisze “Mein Kampf”, które wywoła takie skutki na świecie. Albert Nobel chciał dynamitem jedynie wysadzać skały. To zawsze jest niewiadoma.
Czytaj: „Masz talent” w korporacji. Elżbieta Krokosz szuka misji
Ale możemy wyciągać lekcje z poprzednich
Możemy. Na przykład dziś wielkie korporacje stojące za social mediami, których przychody są czasami wielokrotnie wyższe niż budżety państw, zarządzają całą naszą przestrzenią publiczną. Bez żadnych konsekwencji, bo przecież realnie nie są regulowane. Efekty mieliśmy już 2016 roku w postaci pierwszego wyboru Trumpa. Gdyby w czasach Zimnej Wojny, powiedzieć agentom KGB, że w społeczeństwie przyszłości każdy będzie nosił urządzenie, które przez cały czas będzie dostarczało informacje, gdzie człowiek się znajduje, co robi, je i dokąd podróżuje, to nie uwierzyliby w naszą głupotę. A przecież i dziś toczymy podobną walkę.
Z kim?
No nie z komunistami z ZSRR, ale z Chin, którzy dzięki np. TikTokowi mają ogromne możliwości wpływania algorytmami na świat zachodni. Algorytmy TikToka i pozostałych social mediów są coraz skuteczniejsze. Dbają, byśmy byli poddawani emocjonalnym dreszczom, widzieli określone informacje i wpływali w ten świat coraz głębiej. Jesteśmy zalewani stargetowanymi i spersonalizowanymi informacjami, które wpływają na nasz światopogląd i go zmieniają.
A na początku istnienia social mediów, uznaliśmy, że nie mają jakiegoś większego znaczenia, Ludzie sobie tam tylko lajkują i dyskutują. Tymczasem one potrafią niszczyć – ludzką psychikę i ustroje państw.
Wpływają codziennie na połowę ludności świata. Takiej władzy nie miał nikt nigdy. Big Tech bez żadnego mandatu mają ogromny wpływ na nasze życie – partie polityczne wybieramy, a kto wybiera Marka Zuckerberga? Odpuściliśmy na początku, a potem było za późno. Dziś agorytmy są już na tyle rozbudowane i zaawansowane, że to, co z nami robią, jest bardzo trudne do sprawdzenia. Odrabiając lekcje z tej zmiany, wydaje mi się, że świat przyszłości może być jeszcze gorszy, kiedy dojdzie do tego AI. Kilka lat temu, żeby na dużą skalę działać w analityce, potrzebny był sztab ludzi i ogromna moc obliczeniowa. Dziś wystarczą same dane. Wszystko można zrobić w garażu. Każdy temat, każdy problem AI może dla nas przeanalizować, poszukać rozwiązań, a często również je wprowadzić
To czemu nie pytać modeli: jak wpłynąć na tę grupę ludzi, by zachowywali się tak, jak chcę?
Za małą kwotę, mamy dostęp do narzędzi, które mogą wpływać na ogromne rzesze. Jeżeli nie zbudujemy szybko mechanizmów kontroli, powtórzymy błąd, który popełniliśmy z social mediami. A ich władza się umocni. Będą inwestować w szkolenie modeli językowych i w moce obliczeniowe.
To, co robić?
Regulacja i kontrola Big Techów jest w interesie nasz wszystkich. Kontrola często nie kojarzy nam się dobrze i te właśnie skojarzenia korporacje wykorzystują to do siania fałszywych narracji. Nie zważając na to, powinniśmy nałożyć kaganiec regulacji prawnych. Cieszę się, że Unia Europejska działa tak szybko. Ważne też, żebyśmy też do debaty wprowadzili element humanistyczny. Kwestie moralne, etyczne będą miały wpływ na to, jaką sztuczną inteligencję zbudujemy. A lepiej pojmują to ludzie, którzy zajmują kulturą i sztuką, niż matematyką. To dobry czas dla humanistów.
Sam jestem z wykształcenia socjologiem, ze specjalizacją psychologiczną – czyli typowym humanistą. Badam ten świat raczej z pomocą miękkich metod. Trochę się tej rewolucji obawiam, ale też korzystam i na niej zarabiam, bo jestem przedsiębiorcą i inwestorem.
Jak bardzo humaniści są potrzebni w tej dyskusji widać po science-fiction. Osobiście uważam, że to jedną z najważniejszych literatur, pod kątem otwierania głów na nowe zagadnienia.
Przez wiele lat była uznawana za literaturę niegodną. Właściwie wypychana z mainstreamu. Musiały minąć dekady, zanim przyznano, że autorzy sciencei-fiction mają taki sam głos, jak reszta twórców. Dzisiaj widać, jak bardzo jest przenikliwa. Na przykład „Terminator” powstał prawie 40 lat temu. A dziś media maisntreamowe w czołówkach zadają pytania: na ile wizja przyszłości z tego filmu jest realna? To VHS-owy film, a nadal żywy. Podobnie “Matrix”. Nie mówiąc o klasykach literatury – Stanisława Lema, czy Philipha Dicka, którzy już dawno zadawali filozoficzne pytania o sztuczną inteligencję, jakie dziś do nas wracają i które aktualne, jak nigdy.
Od dekad w literaturze stawiano pytania, co stanie się, kiedy pojawi się AI. Jak z nią będziemy żyć? Jak ona się zachowa? Ale czy nie jest też tak, że przez dziesięciolecia czytając to książkach, dziś kopiujemy i w wprowadzamy w życie pewne rozwiązania z tej literatury?
Tak. Pytanie, czy dystopie przyszłości też skopiujemy? Homo sapiens przetrwał dzięki sprytowi i okrucieństwu. A AI tworzymy na swoje podobieństwo. Co się stanie, kiedy pojawimy się drudzy my, ale do potęgi entej? Te pytania są w literaturze s-f od dłuższego czasu – o dobro, zło i naturę ludzką. Dlatego też cieszę się, firmy technologiczne zaczynają się otwierać na antropologów, socjologów, psychologów, którzy są bardziej na nie wyczuleni. Science fiction moim zdaniem jest literaturą tu i teraz. I powinna być czytana masowo.
A jak sam wyobrażasz sobie przyszłość za 10 lat?
Z powodu tempa, zakładanie czegokolwiek jest bardzo trudne. Każda przydatna technologia adaptuje się coraz szybciej. Elektryczność w USA upowszechniała się 45 lat – tyle czasu zajęło, by posiadała ją tam połowa gospodarstw domowych. Telefony komórkowe w USA – 5 lat. A ChatGPT zdobył 100 milionów użytkowników już w ciągu 3 miesięcy. Każda technologia kładzie też tory dla następnej. Elektryczność – dla radia i telewizji. Telewizja – dla internetu. I tak dalej.
Od lotu pierwszego samolotu, do lądowania na księżycu minęło ponad pół wieku. Rewolucja, która zachodzi dziś, jest znacznie szybsza.
Kolejne też się niedługo wydarzą, to pewne – ale dziś nic nie możemy o nich wiedzieć. Już dawno straciliśmy fundamentalną możliwość oceny technologii. Zaczynamy się ich bać, bo są tak niesamowicie rozbudowane, że ich nie rozumiemy. A jak człowiek czegoś nie rozumie, to się boi i przypisuje temu najgorsze cechy – może dlatego też i ja też mówię dziś trochę katastroficznie. Gdy wprowadzano elektryczność w USA i na Manhattanie zdarzył się jeden wypadek, amerykańska prasa ogłosiła, że to narzędzie szatana i trzeba się go pozbyć. Obecnie podobnie bywa z AI. Część naukowców napisała w zeszłym roku odezwę, by przez pół roku nie prowadzić badań nad AI. Ale okazuje się, że intencje nie nzawsze były czyste.
Na przykład Elona Muska
Protestował najgłośniej i był twarzą ruchu wzywającego do ograniczenia rozwoju AI, miał swój cel — chciał na przykład opóźnienia prac, by mógł konkurować z OpenAI i szkolić swoje modele.
To, czego jestem pewien to, że praca nie zniknie – choć pojawiały się takie głosy. Nie zniknęła do tej pory. Mimo, że wprowadziliśmy wynalazki, od silnika parowego do energii atomowej. Od 1980 roku do 2020 czas pracy spadł o 5%. W niektórych krajach – 15%. Mimo, że pojawiły się tak duże możliwości, zwiększyła się moc obliczeń, robotyzacja i automatyzacja – wiele się nie zmieniło. Oczywiście, będzie się zmieniała. Tak, jak się zmieniła w trakcie rewolucji agrarnej i przemysłowej. A my, humaniści, dostaniemy potężne możliwości – bez znajomości języków programowania, będziemy mogli tworzyć strony internetowe i programy. Ale praca zostanie. Wiele osób bez niej by zwariowało.
Sam wiele rzeczy z radością przerzuciłem na AI, ale nadal bardzo dużo robię ręcznie. To część mojego – jak to można nazwać – elementu osobowości. Nie chcę pozbawiać się kontroli i dawkować algorytmowi władzy – żebym już przestał wiedzieć, co komu odpisałem.
Czytaj: Bój się i rób swoje. Rozmowa z Jackiem Walkiewiczem
I co mielibyśmy robić z taką dużą ilością odzyskanego czasu? Ludziom się wydaje, że jak będą mieli go więcej, to będą sobie oglądali Netflixa. To polecam, poleżeć dwa tygodnie w łóżku. Nie wierzę w tę idylliczną wizję, że będziemy przechadzali się po mieście, debatując i spełniając swoje zachcianki.
Jak greccy filozofowie
No, nie. Ten świat jest zbudowany na kapitalizmie. Nawet jeśli ktoś uzna, że wprowadzamy uniwersalny dochód podstawowy, to będzie musiał na tym zarabiać. Będziemy żyli w świecie, w którym jeszcze szybciej można wytworzyć i wykonać produkty. Jak w Temu czyli AliExpress – mamy zalewanie rynku, żyłowanie na e-commerce, wyzyskiwanie zasobów naturalnych, żeby dostarczyć produkt o małej wartości. A i tak opłaca się go wykonać, przewieźć przez pół świata, żeby ktoś kupił i po tygodniu wyrzucił do śmieci. AI jeszcze ułatwi wytwórczość, więc wartość wytworzonych rzeczy spadnie. I to jest chyba ten krańcowy moment – jak bardzo możemy dotrzeć do masowego odbiorcy. To nie będzie utopia – moim zdaniem.