Pamiętasz historię, która cię ostatnio poruszyła?

Diuna 2. Moja przyjaciółka poprosiła mnie, żebym wybrała się do kina z jej nastoletnim synem. Nie byłam przekonana, ale okazało się, że to naprawdę fantastyczna opowieść. Uniwersalna metafora tego, czym jest polityka, religia i ścieranie się dobra i zła. O tym są wszystkie dobre historie, które mogą nas poruszyć czy zmienić. To zadanie każdej opowieści. Historie są po to, żebyśmy mogli zrozumieć rzeczywistość, sens tego, co nam się przydarza, a przede wszystkim sens naszych własnych działań.

Jak opowiadać?

Trzeba spełnić trzy warunki. W dobrze opowiedzianej historii jesteśmy w stanie zidentyfikować się z bohaterem lub bohaterką. Rozumiemy jego/jej cel. Wiemy też, że jest trudny do osiągnięcia, że istnieje pewne ryzyko. Dlatego czujemy niepewność co do zakończenia – innymi słowy – nie tracimy uwagi. Historia nam coś daje – poczucie, że czegoś nowego się dowiedzieliśmy o sobie, albo o świecie. 

To jest właśnie projektowanie opowieści?

Tak. Mówię o projektowaniu komunikacji, a nie po prostu o storytellingu. Przez wiele lat zajmowałam się pisaniem i tworzeniem różnego rodzaju narracji, jako dziennikarka i scenarzystka. I pewnego dnia natknęłam się na design thinking, a potem zaczęłam interesować się projektowaniem zorientowanym na użytkownika. I kiedy poznałam te techniki projektowe, zrozumiałam, że tak naprawdę sama opowieść to za mało.

Dlaczego?

Każda opowieść ma swoją strukturę – punkty zwrotne, bohatera, którego nasz odbiorca może polubić, zidentyfikować się z nim lub nie. I ten bohater ma jakiś cel, zmierza do niego, napotyka przeszkody itd. Tych składowych opowieści jest sporo. Ale zupełnie zapominamy o odbiorcy. O tym, co opowieść może mu dać, jaką zmianę wniesie w jego życie. Tym wszystkim zajmuje się projektowanie zorientowane na użytkownika.

To tak jak w projektowaniu mebli czy samochodów.

Tak. Jest taka piękna historia o człowieku, który nazywa się Doug Dietz. To inżynier, który projektuje aparaturę medyczną. Chciał, żeby była cichsza, dokładniejsza, szybsza – lepsza z punktu widzenia projektanta. Któregoś dnia pojawił się w szpitalu dziecięcym, w którym korzystano z jego tomografu. Zobaczył, że mała pacjentka dostaje histerii, ponieważ tak bardzo boi się wejść do urządzenia. Musi zostać znieczulona, żeby przejść badanie. I wtedy Dietz pomyślał, że zamiast ratować zdrowie i życie, stworzył narzędzie tortur. Zaczął współpracować z projektantami, którzy są zorientowani na użytkownika – korzystają z metody design thinking. Wspólnie zastanawiali się, jak lepiej zaprojektować nie tylko narzędzie, ale całe badanie. Doszli do wniosku, że dzieci najlepiej czują się podczas zabawy. Stworzyli coś, co jest już standardem w szpitalach dziecięcych, czyli pomieszczenie, w którym badanie otrzymało warstwę narracyjną. Czyli już nie idziemy na badanie, tylko wchodzimy do pirackiego statku, kładziemy się pod pokładem, a nad nami biegają piraci. Nie odbiera go – tak jest w USA – pielęgniarka, tylko osoba przebrana w strój pasujący do scenariusza zabawy. To najlepiej oddaje, czym jest projektowanie zorientowane na użytkownika. Nie myślimy tylko o tym, co chcemy sprzedać czy opowiedzieć, a wchodzimy w buty osoby, do której mówimy. Odpowiadamy na jej rzeczywistą potrzebę.

Screenshot: Coming To America (1988)

Od zawsze pracowałaś ze słowem. Kiedy zmieniło się twoje podejście do opowiadania historii?

Mieliśmy wycieczkę szkolną do Warszawy, do Muzeum Narodowego. I pamiętam, jak moja polonistka patrzy na mnie i mówi tak: “A ty to będziesz dziennikarką. Do tego właśnie się nadajesz”. Ja się zapierałam, że na pewno nie. Że będę malowała obrazy i pójdę na ASP. A ona dalej: “Nie, nie, będziesz dziennikarką, mówię ci”. No i przepowiedziała. Studiowałam socjologię, ale też zajmowałam się pisaniem o sztuce i o kulturze. Któregoś dnia, kiedy siedziałam przy swoim biureczku w galerii sztuki, dowiedziałam się, że otwiera się polski Newsweek. Wysłałam im wiadomość, że chciałabym dla nich pisać. Pracowałam tak jakieś 18 lat. Do momentu, aż zaczęłam myśleć o tym, że to za mało, że ciągle robię to samo, a tak naprawdę nie wiem, jak z tym dotrzeć do odbiorcy. Że piszę, ale to ciągle ja jestem w centrum opowieści. Wysłuchiwałam cudzych historii, a potem opowiadałam je jeszcze raz, tylko tak, żeby czytelnicy byli nimi bardziej zainteresowani. Pracowałam już w innej gazecie i miałam umówiony wywiad z couchką, której chciałam opowiedzieć o tym, gdzie pracuję. Położyłam przed nią kolorową okładkę, a ona popatrzyła na mnie znad okularów i mówi: “Do you like your job?” No i już wiedziałam, że ona wie to, co i ja wiem – że już nie jestem w stanie napisać po raz kolejny artykułu, który będzie bardzo podobny do tego, który napisałam rok, pół roku, czy kilka tygodni temu. No i zaczęłam szukać, co zmienić. Któregoś dnia trafiłam na dwa słowa. Mam wrażenie, że wyświetliły mi się jak dwa wielkie neony. Design thinking. 

A co to właściwie znaczy?

Design thinking to jedna z wielu metod ujęcia procesu kreatywnego w ramy, które pozwalają nam lepiej przewidywać rezultaty tego procesu. Kiedy artysta tworzy, to jego głównym celem jest stworzenie czegoś wyjątkowego, odkrywczego, co nas głęboko poruszy. Kiedy tworzy projektant, jego zadaniem jest odpowiedzenie na czyjąś potrzebę. W związku z tym proces projektowy i jego efekty powinny być bardziej przewidywalne. Zaczęłam więc uczyć się o design thinking, potem zaczęłam w ogóle uczyć się projektowania. I wpadłam na pomysł, że te dwie umiejętności można ze sobą połączyć. No i tak powstało projektowanie komunikacji. Wcześniej uczyłam kreatywnego pisania, pisałam też teksty marketingowe, a wszystkie te doświadczenia nagle połączyły się w taki unikalny zestaw kompetencji.



W ten sposób można opowiedzieć każdą historię, ale ty skupiasz się na tych osobistych. Dlaczego?

Byłam kiedyś na bankiecie. Ktoś przedstawiał mnie innym i zrobił to mówiąc “to dziewczyna nowego fotografa”. To był mój tzw. aha moment. Pomyślałam wtedy, że mówienie o sobie to obszar, o którym często zapominamy. Ludzie czasami mają takie zawody, o których łatwo coś powiedzieć. Ktoś jest reżyserem, szewcem, stolarzem. Ale to nie zawsze jest takie łatwe. Współczesne zawody bardzo często wymagają całego wachlarza umiejętności. Coraz rzadziej pracujemy na etacie w jednej firmie, albo tworzymy startupy. A jak się tworzy startup, to już w ogóle nie wiadomo, czym człowiek się zajmuje. Jest takie sprytne sformułowanie: “robię teraz taki projekt” i wtedy wszyscy przestają traktować cię poważnie. Więc kiedy usłyszałam o sobie, że jestem po prostu dziewczyną nowego fotografa, to pomyślałam sobie, że na pewno jest jakaś opcja, żeby inni zrozumieli, czym ja się właściwie zajmuję. To był pierwszy krok. Drugim było podjęcie współpracy z Siecią Przedsiębiorczych Kobiet. To fundacja, która wspiera kobiety zakładające biznesy. Stworzyłyśmy wydarzenie, które nazwałyśmy Be The Change. Chciałyśmy, żeby kobiety mogły podczas niego opowiadać o sobie, o punktach zwrotnych w swoim życiu. I okazało się, że opowiedzenie własnej historii wcale nie jest takie proste.

Screenshot: White Christmas (1954)

Dlaczego?

Większość ludzi uważa, że nie ma żadnej historii do opowiedzenia.

Nawet kobiety, które prowadzą własne firmy?

Tak. Kiedy jest się zanurzonym w działanie, trudno spojrzeć na swoje życie z lotu ptaka. Dopiero, gdy zmienimy perspektywę, widzimy jakiś wzorzec, kolejność następujących po sobie zdarzeń. Życie rzadko zmusza nas do takiej refleksji. To powód, dla którego tak często słyszę “Ja w sumie nie mam żadnej historii”, “Nie wiem, czy to warto opowiadać”. Drugą przyczyną, dla której szczególnie kobiety nie chcą opowiadać o sobie, jest wymuszona skromność. Wynika ona ze sposobu wychowania, edukacji i naszego przekonania, że nie wolno się chwalić. I teraz przypomniała mi się historia o jednej z moich klientek. Przyszła do mnie, będąc na naprawdę bardzo wysokim stanowisku i powiedziała, że za każdym razem, kiedy wychodzi na środek, to ma taki flashback z czasów szkolnych. Wtedy jak się wychodziło przed klasę to każdy od razu dowiadywał się o tym, co zrobił źle. To moment zawstydzona. Pomyślałam wtedy, że to jest dla nas niezwykle niszczące. W Stanach powstało badanie, mówiące o tym, że ogromny wpływ na karierę i to, jakie pieniądze zarabiasz, ma to, jak o sobie opowiadasz. Żeby być zauważonym, nie należy stosować się do powiedzenia, którym nas karmiono – siedź w kącie, a znajdą cię.

Szczególnie w biznesie.

Robienie jakiegokolwiek projektu wymaga nieustannego przekonywania innych nie tylko do tego, że masz świetny pomysł, ale też do tego, że jesteś świetną osobą, która ten pomysł jest w stanie zrealizować. Bardzo często drugi aspekt jest nawet ważniejszy.

Mam naturę buntownika. Pomyślałam, że trzeba zburzyć przekonanie, że opowiadanie o sobie to chwalenie się. Że to nie wypada.

Dlaczego tkwi w nas przekonanie, że nasza historia jest nieinteresująca?

My, kobiety nie umiemy cieszyć się osiągnięciami. Są dla nas zawsze zbyt małe. Myślę, że bierze się to stąd, że oczekujemy od siebie bycia perfekcyjnymi. A to często ma swoje początki w dzieciństwie, kiedy trzeba było zasługiwać na różne rzeczy. Badaczka Carol Dweck przeanalizowała, jak i za co chwalimy dziewczynki i chłopców. Dowiodła, że chłopców częściej chwalimy za to, co konkretnie zrobili. Zbudowałeś ładny domek z klocków, świetny gol, ale długo szedłeś na tej wycieczce bez zmęczenia. Dziewczynki częściej chwalimy przy pomocy przymiotników. Jesteś taka grzeczna, miła, ładna. To ma swoje konsekwencje. Budowanie domków z klocków można ulepszać, ćwiczyć. Równie dobrze można to rzucić i wybrać kopanie piłki czy grę na skrzypcach. Ale kiedy dostajesz informację, że “taka z ciebie mądra dziewczynka”, no to w zasadzie cały czas musisz podtrzymywać ten przymiotnik, budować swoją mądrość. A jak powiesz coś głupiego? Nie myślisz przecież, że to małe potknięcie i następnym razem tak nie będzie. Myślisz “o nie, chyba nie jestem taka mądra”. 

Jak odwrócić te doświadczenia podczas opowiadania o sobie?

Gdy pracuję z kobietami nad ich opowieściami, proszę, żeby używały jak najmniej przymiotników. Próbujemy budować tę historię w taki sposób, jak buduje się scenariusz filmowy. A tam przymiotniki niespecjalnie mają zastosowanie. Jeśli bohaterka jest mądra i odważna, to my nie możemy tego pokazać. Możemy za to pokazać, że czyta książkę, prowadzi wykład, ratuje kogoś. I na tej podstawie wnioskujemy to, jaka jest. 

I to wystarczy?

Jest jeszcze druga rzecz, która nie dotyczy jedynie kobiet. Rzeczy, które robimy na co dzień, wydają nam się zwyczajne. A to, co nieznane, interesuje nas najbardziej. Tak skonstruowany jest nasz mózg. Gdy idziemy do pracy ciągle tą samą drogą, możemy nawet nie pamiętać, że ją przeszliśmy. Ale jeśli wyjątkowo spadło drzewo, jest korek, biegnie maraton i musimy zmienić naszą typową rutynę, to ją zapamiętujemy. Więc to, co dla nas jest oczywiste, dla innych jest po prostu ciekawe, bo tego nie znają. Bo nasza unikalna perspektywa nie jest ich perspektywą. I dlatego wydaje nam się, że my nie mamy żadnej historii. 

Screenshot: Theater Camp (2023)

Kiedy umiejętność opowiadania historii przydaje się najbardziej? 

Codziennie, ale szczególnie przydaje się takim osobom, które chciałyby coś zrobić, zmienić, które podejmują działania, co do których muszą przekonywać innych ludzi. Niezależnie od tego, czy to uczeń, który chciałby zmienić statut szkoły, founder czy founderka, którzy chcą stworzyć startup i zainteresować swoim pomysłem czy to dziennikarz, dziennikarka, reżyser, reżyserka, którzy muszą pozyskać środki na film czy spektakl. 

Potrzebujemy tego w życiu prywatnym?

Posłużę się takim przykładem. Kiedy byłam dziennikarką, robiłam wywiad z kobietą, która wspiera młode przedsiębiorczynie w pozyskiwaniu środków. To, na co najbardziej skarżyły się kobiety to brak wsparcia ze strony najbliższych. Mówiły: “słuchajcie, chcę spełnić marzenie i otworzyć restaurację, będę miała własny biznes”, a ich partnerzy, partnerki, rodzice i znajomi pukali się w czoło. To była bardzo częsta skarga i bariera dla podjęcia realnych wysiłków. Okazało się, że wiele kobiet komunikowało tę chęć źle: “Cześć kochanie, rzuciłam pracę, wezmę nasze oszczędności i otworzę kawiarnię. Super, nie?”. Nic dziwnego, że odbiorcy nie byli przekonani. Jeśli potraktujemy naszych bliskich jak potencjalnych odbiorców tego biznesu, to po naszej stronie będzie wysiłek, żeby oni zrozumieli, dlaczego i co chcę zrobić, w jaki sposób chcę się wyróżnić i jak na tym zarobimy. Życie jest rozprawką, małym start-upowym pitchem. A żeby zbudować dobrą opowieść, musimy zrozumieć, do kogo mówimy. Dlaczego ten ktoś miałby nas wysłuchać i po co? Co my mu możemy dać? Ja zawsze powtarzam, że każda opowieść jest o zmianie. Pytanie, jaką zmianę my chcemy wprowadzić w życie innych, do których mówimy.

Życie jest rozprawką, małym start-upowym pitchem. A żeby zbudować dobrą opowieść, musimy zrozumieć, do kogo mówimy. Dlaczego ten ktoś miałby nas wysłuchać i po co? Co my mu możemy dać?

Od czego zacząć pracę nad opowieścią?

W naszych głowach mamy zgromadzonych bardzo dużo danych dotyczących naszego życia. Pamiętamy przeogromną liczbę wydarzeń, osób i rozmów. Żeby opowiedzieć historię, musimy dokonać selekcji. Zadać sobie pytanie, co jest ważne, postawić tezę. Na zaprezentowanie historii mamy często kilka minut, a to ma się nijak do długości naszego życia. Jeśli nigdy tego nie robiliśmy, to może być wyzwaniem.

Jak wybrać te najważniejsze wątki?

Ja ten proces dzielę na cztery etapy. Zaczynam od researchu. To nie tylko zebranie danych, ale też zadanie sobie pytań: Po co to mówię? Co ta wypowiedź ma mi przynieść? Jaką ma wywołać zmianę? Czy chcę, żeby dzięki niej inni się czegoś dowiedzieli czy coś zrobili? Może nam się wydawać, że przemawiamy dlatego, że ktoś nas wyznaczył. Jednak jeśli zadamy sobie te pytania, to znajdziemy na nie odpowiedź. Pytanie “Po co?” jest najważniejsze. Poświęcamy swój czas, energię i wysiłek. Jeśli nie widzimy sensu tego wysiłku, nie widzimy w nim korzyści, to po co się angażować? Drugim krokiem jest napisanie sobie idei, tezy, którą będziemy chcieli udowodnić. Amerykański dramatopisarz i scenarzysta David Mamet mówi, że dopóki chcesz opowiedzieć o miłości, to nie masz żadnego pomysłu. Pomysł jest wtedy, kiedy chcesz powiedzieć, że miłość to cierpienie, albo miłość to wojna. Musisz być w tym zdaniu, twoja postawa, stosunek do rzeczywistości. A potem gromadzę jak najwięcej argumentów z różnych kategorii: moje osobiste wspomnienia, ale też liczby, wyniki badań, powołuję się na autorytety i ich cytaty. Wrzucam wszystko w jedno miejsce i zastanawiam się, co będzie najciekawsze dla mojego odbiorcy. Zadaję sobie pytanie, dlaczego miałby mnie wysłuchać? Czy dotykam jakiegoś ważnego dla niego problemu? Czy jestem w stanie pomóc mu rozwiązać jakiś jego problem, dać mu korzyść? Kim ten człowiek jest? Czego chce? Czego się boi? Czego nie chciałby stracić? Staram się zrozumieć, do kogo mówię.

A skąd mamy to wiedzieć?

To jest etap, który jest często pomijany, a moim zdaniem jest bardzo istotny. Czasami znamy naszych słuchaczy, jeśli nie, to możemy zerknąć na ich media społecznościowe. Warto pomyśleć, jakiej grupy społecznej są przedstawicielami. Jak już wiem z grubsza, kim są ci ludzie, dlaczego mieliby mnie wysłuchać i czemu znajduję się w tej sytuacji, że coś będę mówiła, to selekcjonuję argumenty, które przygotowałam. Wybieram te, które mi z odbiorcami najbardziej rezonują. Potem przechodzę do struktury. Elementy powinny być ułożone w taki sposób, żeby tworzyły historię, w której na początku nie będzie wiadomo, jaki jest jej koniec. Jak już mam ogólne ramy opowieści, zaczynam się zastanawiać nad tym, jak to powiedzieć. Gdzie jest początek, a gdzie koniec tej historii? Gdzie są najważniejsze punkty, które będę akcentowała? W jakich momentach są najsilniejsze emocje? Buduję taki plan, a potem czytam wszystko na głos, koniecznie. To co napisane, nie brzmi tak samo, gdy to mówimy. Wtedy też możemy sprawdzić, w którym momencie się np. męczymy. Gdzie jest trudno nam, a gdzie odbiorcy? A może to jest za długie czy niejasne? Wiem, że dużo osób nie lubi brzmienia swojego głosu, ale jeśli nie mamy pod ręką kogoś, kto mógłby nas wysłuchać i dać feedback, sprawdzi się nagranie siebie na telefon.

Screenshot: New York, New York (1977)

Są elementy, które sprawdzą się zawsze?

Nie, bo są bardzo różne opowieści. Jedni są bardzo zabawni, inni poważni, jeszcze inni lubią wzruszać. Jedyne, co się moim zdaniem sprawdza to, żeby czuć, że to jest twoja opowieść i że to właśnie tę historię chcesz przekazać odbiorcom. Na początku, kiedy przygotowywałam osoby do wystąpień publicznych, dużo ćwiczyliśmy, a potem okazywało się, że różnego rodzaju błędy, potknięcia, jakieś niedoskonałości nie przeszkadzają. Najbardziej przeszkadza to, jeśli nie jesteśmy w stanie emocjonalnie zaangażować się w nasze wystąpienie. Jeśli nie czujemy, że to jest to, co chcielibyśmy powiedzieć, jeśli to jest wyrecytowane. To najbardziej przeszkadza w odbiorze i sprawia, że nie jesteśmy w stanie nawiązać kontaktu z tymi, do których mówimy. Nieważne, czy to mała grupa czy wielka widownia. 

Od czego najlepiej zacząć historię?

Zawsze musi być jakiś hak, który sprawi, że odbiorca decyduje, czy chce – lub nie – iść w to dalej. To powinno być czymś, co burzy przekonania odbiorcy, może to dotyczyć wiedzy o świecie czy nawet pewności co do tego, o czym będzie ta historia. To może być kontrowersyjne stwierdzenie, pytanie, które odnosi się do jakiejś potrzeby albo obietnica typu trzy sposoby na… Widać to też w mediach społecznościowych. Twórcy kontentu stosują te triki. Żeby przykuć czyjąś uwagę, musimy powiedzieć coś, o czym odbiorca jeszcze nie wie.

A jeśli mamy do opowiedzenia historię, która jest dla nas trudna? Jak mówić o ciężkich przeżyciach czy naszych wadach?

Jednym z moich ulubionych sposobów na zmierzenie się z nimi jest poczucie humoru. Nasza rzeczywistość nie jest jednowymiarowa. Jedną z moich ulubionych scen filmowych jest ta, w której widzimy, jak w ciemnym pokoju kilka osób leży na łóżku i płacze. Kamera się zbliża, okazuje się, że to rodzina. Jej członkowie trzymają za rękę mamę, która właśnie zmarła. I w tym momencie dzwoni telefon, na sekretarkę nagrywa się głos przyjaciółki: “No cześć, co u ciebie? Słuchaj, sorry, że tak długo nie dzwoniłam, ale… Tak, poproszę hamburgera. Tak, bez sera”. To jest właśnie esencja życia. Świat nie dostosowuje się do nas tylko dlatego, że przeżywamy jakąś tragedię. Przypomina mi się taki przykład, Steve Jobs wygłasza mowę do studentów na zakończenie roku. Opowiada o swoim życiu i nagle mówi o tym, że idzie do lekarza i słyszy od niego, że ma raka trzustki. No i wszystkie osoby, które mają pewnie lekko ponad 20 lat są przerażone. Ich autorytet w niekoniecznie intymnych okolicznościach mówi im o czymś bardzo trudnym. To buduje duże napięcie. I co robi wtedy Steve Jobs? Mówi: “wtedy nawet nie wiedziałem, że mam trzustkę.” I myślę, że to jedna ze strategii, dzięki której możemy oswoić trudne tematy, o których chcemy opowiadać. Należy zachować zdrowy ogląd rzeczywistości i paradoksalnie pomimo tego, że te historie są o nas, nie stawiać siebie nieustannie w centrum uwagi.

Jak umiejętność opowiadania historii wpływa na to, jak odbieramy samych siebie? 

To, co obserwuję i słyszę od uczestników warsztatów, które prowadzę to przekonanie, że to było dla nich przełomowe – spojrzenie na siebie przez pryzmat bohatera czy bohaterki opowieści wymusza na nas dostrzeżenie swojej sprawczości. Kiedy budujemy opowieść i stajemy się jej bohaterami, jesteśmy też jej motorem. Na co dzień możemy odnosić wrażenie, że życie nam się przydarza. Kiedy jednak budujemy opowieść, dostrzegamy to, że nasze decyzje czy działania wpływają na to, jak ta historia się toczy. I myślę, że zobaczenie siebie w roli kogoś tak sprawczego, zmienia perspektywę.

Polecamy:

70% naszych subskrybentów to boty, czyli o teorii martwego internetu

70% naszych subskrybentów to boty, czyli o teorii martwego internetu

Zeskanowałem tęczówkę za krypto – czy Worldcoin uratuje nas przed AI?

Zeskanowałem tęczówkę za krypto – czy Worldcoin uratuje nas przed AI?

To bezcenne doświadczenie dowiedzieć się czegoś od osoby, która rozumie nasz świat

To bezcenne doświadczenie dowiedzieć się czegoś od osoby, która rozumie nasz świat

Czerwony Delfin to fake news. Katarzyna Bąkowicz: powielanie go może doprowadzić do tragedii

Swoje pliki trzymam w DNA paprotki, czyli o przyszłości danych

Swoje pliki trzymam w DNA paprotki, czyli o przyszłości danych

Tygodnik

Tygodnik #16: Generator filmów i wyciek Mac Booków

Podcast #8: Sztuczne człowieczeństwo. O budowaniu relacji z AI

Tygodnik #15: Okulary Orion i ksiądz GPT z Poznania

Jak Hot or Not zapoczątkowało współczesny internet 26 Piętro

Na początku było Hot or Not

Pogrzeb i wesele. Powódź i sztuczna inteligencja