“A może w naszym DNA jest już coś zapisane, tylko my o tym nie wiemy i nie umiemy tego odczytać?” – usłyszałam od kuratorki i menadżerki kultury Anny Galas-Kosil. Taki list w butelce w wersji 2.0. Ale kto i co miałby zapisać w moim DNA? Informację dla przyszłych pokoleń? A może swoje wspomnienia? Dziś te pozornie abstrakcyjne pytania zaczynają coraz bardziej przystawać do naszej rzeczywistości. I, mimo że biologia czy chemia nigdy nie były tematami szczególnie mi bliskimi, kilkukrotnie słyszałam o nowoczesnej metodzie modyfikowania DNA CRISPR, tzw. nożyczkach genowych. Jest to o tyle istotne odkrycie, że badaczki Emmanuelle Charpentier i Jennifer A. Doudna otrzymały za nie Nobla. Dzięki CRISPR mysz odzyskała wzrok, a ryż uodpornił się na niszczycielską chorobę grzybową, co pomaga wzmacniać światowe zasoby żywności.
Podczas gdy część naukowców walczy przy pomocy CRISPR z chorobą Alzheimera, inni usilnie szukają odpowiedzi na pytanie, czy w DNA można zapisać jakąś informację. To pytanie wydaje się nie mniej ważne w czasach, kiedy dane na nasz temat stają się coraz droższym towarem. Równocześnie każdego dnia jesteśmy wystawieni na zalew często przypadkowych informacji. Podczas 10-minutowego scrollowania Instagrama dowiesz się, kto dostał Oscara, gdzie spędza wakacje twoja koleżanka z gimnazjum oraz że Włochy i Szwajcaria zmieniły swoje granice ze względu na topniejące lodowce. I właśnie ten ostatni przykład ma szczególny związek z pomysłem zapisywania danych w DNA. Kryzys klimatyczny zaczyna determinować coraz więcej – często nieoczywistych – aspektów naszego życia. Okazuje się, że łączy się nawet z tym, jak przekazujemy oraz zapisujemy informacje.
Czytaj: Nigdy nie mów nigdy, czyli jak człowiek buduje sobie następcę
Ich królestwem jest oczywiście internet – ta na pozór wirtualna, całkowicie pozbawiona fizyczności przestrzeń ma jednak swój bardzo przyziemny aspekt – centra danych. Najwięcej znajduje się ich w USA – prawie 5,5 tys. Na drugim miejscu są Niemcy ze znacznie mniejszą liczbą 517. Polska zajmuje 15. miejsce w skali świata, działają u nas 144 takie miejsca. To ogromne budynki lub całe kompleksy, wypełnione serwerami i infrastrukturą sieciową. Jeśli chcemy przechowywać nasze dane w chmurze, automatycznie korzystamy z takich centrów danych. Aby te mogły funkcjonować, potrzebują ogromnej ilości energii i wody do chłodzenia urządzeń.
Już dziś centra danych zużywają niemal ekwiwalent całego rocznego zapotrzebowania na energię Hiszpanii.
A do 2030 roku chińska infrastruktura zużyje więcej wody, niż wszyscy mieszkańcy Korei Południowej. Co więcej, już teraz przemysł przechowywania danych emituje więcej gazów cieplarnianych niż lotnictwo.
333 mld e-maili
Wszystko wskazuje na to, że danych będziemy produkować jeszcze więcej. Teraz nie musimy nawet generować ich sami, odkąd wątpliwej jakości treści, wyprodukowane przy pomocy sztucznej inteligencji, zaczęły zalewać internet. “Dane to nowa ropa naftowa” – stwierdził w 2006 roku Clive Humby, brytyjski matematyk i przedsiębiorca w dziedzinie data science. Jego wyjątkowo trafne porównanie było wielokrotnie powielane i parafrazowane. Wiceprezes Gartnera – amerykańskiej firmy consultingowej w dziedzinie technologii, Peter Sondergaard dodał od siebie, że “Informacje to ropa XXI wieku, a analityka to silnik spalinowy”. Od czasów, gdy globalnymi rynkami rządziły firmy naftowe, minęło co najmniej 200 lat. Tym, co dziś napędza rozwój, jest m.in. sztuczna inteligencja. Wprowadzenie do powszechnego użytku systemów szkolonych na gigantycznych zasobach danych sprawiło, że stały się one najcenniejszym zasobem, ostatecznie przejmując miejsce ropy naftowej. Coraz częstsze stały się porównania roli ropy dla gospodarki przemysłowej do roli danych dla gospodarki cyfrowej.
Naukowcy również zaczynają nadawać im nowe znaczenie. Dwa lata temu Dr Melvin Vopson z Uniwersytetu w Portsmouth zaproponował dość odważną koncepcję. Jego zdaniem informacja może być piątym stanem skupienia i obok cieczy, gazu, plazmy oraz ciał stałych tworzyć masę Ziemi i szerzej – kosmosu. Im więcej ich produkujemy, tym cięższa staje się nasza planeta. Fizyk zastanawia się również nad możliwością stworzenia medium do przechowywania informacji cyfrowych, które jest niematerialne. Zamiast dysku SSD, proponuje – i to nie żart – przechowywanie informacji w strukturze czasoprzestrzeni. Na razie to tylko teoria, ale jeśli Vopson ma rację, wpływ niekontrolowanego wzrostu ilości informacji zagraża nam nie tylko ze względu na niepohamowane zużycie wody, energii i surowców naturalnych, ale realnie obciąża naszą planetę.
Niezależnie od tego czy informacja stanowi kolejny stan skupienia, czy nie, bez wątpienia ma swoją wagę, a nawet – tak jak ropa naftowa – koszt klimatyczny. Każdego dnia generujemy łącznie ponad 400 mln terabajtów danych. Składa się na to 5 mld filmów i zdjęć udostępnianych na Snapchacie, łącznie 3 mld minut rozmów na Skypie, 333 mld wysłanych e-maili i 8,5 mld wyszukań w Google. I tak każdego dnia. Te dane generujemy my, użytkownicy i użytkowniczki internetu, a jest nas łącznie 5,35 mld.
Gerry McGovern, badacz, wizjoner i autor książek o środowiskowym koszcie rozwoju cyfrowego twierdzi, że zarządzanie danymi w ujęciu globalnym pogarsza się i jest coraz bardziej chaotyczne. Jego zdaniem, w miarę jak tsunami danych nabiera rozpędu, organizacje rezygnują z idei wysokiej jakości metadanych lub ich właściwego archiwizowania, mając nadzieję, że jakaś magiczna technologia rozwiąże te problemy. Jeżeli jednak tak się nie stanie, możemy być świadkami nowego kryzysu – kryzysu danych.
Roślina jako pendrive
Zestawienie naszego rosnącego zapotrzebowania i swobody w generowaniu kolejnych terabajtów cyfrowych danych, ze statystykami dotyczącymi kosztu klimatycznego ich przechowywania, nie napawa optymizmem. Czy mamy jakieś alternatywy? Tu pojawia się na pozór szalony pomysł wykorzystania w tym celu DNA. To powszechnie występujący i zdolny do przechowywania największej ilości danych materiał, jaki zna ludzkość. W warunkach bardzo niskich temperatur może wytrzymać kilka milionów lat. Skoro DNA jest w stanie przechowywać kod genetyczny przez tak długi czas, czy może zrobić to samo z danymi cyfrowymi? Tę tezę po raz pierwszy potwierdził zespół z Harvard Medical School, a od tego czasu kolejni naukowcy zaczęli dołączać do eksperymentów.
Czytaj: We wrześniu biorę ślub z moim chatbotem
“Wyobraź sobie świat, w którym lokalny sklep z kwiatami jest w rzeczywistości zdecentralizowanym biologicznym centrum danych” – czytam na stronie internetowej projektu Grow Your Own Cloud. To doceniona m.in. przez ONZ inicjatywa artystyczno-naukowa, którą w 2018 roku założyli Cyrus Clarke i Monika Seyfried. Twórcy nie zostawiają nas na długo z samym wyobrażeniem, bo szybko realizują swoją wizję, a miejscem eksperymentu staje się jedna z kopenhaskich kwiaciarni. Wchodzisz, wybierasz nową roślinę doniczkową, a ekspert zajmujący się DNA pomaga ci zamienić plik JPEG czy MP3 na syntetyczne DNA, konwertując kod binarny na genetyczny. Zapisuje piosenkę, twoje zdjęcie z wakacji czy wiersz w roślinie, a na koniec florysta doradza, jak o nią dbać.
Taki sposób przechowywania danych tworzy zupełnie inny rodzaj relacji z naturą, paradoksalnie przystający do współczesnej kultury indywidualizmu. Dziś jesteśmy w stanie degradować ją na skalę globalną, a argumenty o kryzysie klimatycznym nie są w stanie nas przed tym powstrzymać. Nową motywacją do dbania o przyrodę miałby być fakt, że jej częścią składową stanie się coś tak silnie związanego z nami samymi – wszystkie selfie, ulubione piosenki i praca magisterska w PDF.
Dbasz o krzew przed domem, bo wiesz, że to twój album rodzinny, a niepozorna roślinka na parapecie w sypialni to dokumentacja twoich szalonych imprez z drugiego roku studiów.
Powodzenie takich eksperymentów otwiera furtkę do wyobrażenia sobie nieco radykalnych, ale z pewnością optymistycznych wizji przyszłości bez konieczności zamiany terenów wiejskich na farmy serwerów. Bez walki o ciągłe zmniejszanie emisji związanych z dystopijną wizją przyszłości świata podporządkowanego generowaniu i przechowywaniu danych. Roślinne pendrive’y mogłyby należeć do społeczeństwa, a nie monopolistycznych korporacji. Zapisane w nich dane byłyby dowolnie edytowane lub szyfrowane zależnie od potrzeb każdego mieszkańca.
Z drugiej strony, utopijna wizja nowego wymiaru relacji człowieka z naturą, niesie za sobą etyczne wątpliwości. Co stanie się z drzewem, gdy tak mocno będziemy ingerować w skład jego DNA? Na razie eksperymenty tego typu nie wykazują zmian w samych roślinach. Jednak to, co mogłoby się z nimi stać za kilka lat od zaaplikowania porcji danych cyfrowych, jest wielką niewiadomą. Naukowcy zaznaczają, że z tego powodu lepszym rozwiązaniem mogłoby być syntetyczne DNA.
Ekologiczna utopia
Zdaniem naukowców stojących za projektem Data Garden nowy typ ekologicznej chmury ma potencjał przechowywania wszystkich danych świata w zaledwie 1 kg DNA. Ciężko wyobrazić sobie taką rewolucję, mając przed oczami liczby związane z kosztem funkcjonowania dzisiejszych centrów danych. Z kolei w tej ekologicznej utopii widzimy całe miasta i lasy pełniące funkcje społecznych archiwów. Inna wizja tego artystyczno-naukowego kolektywu Urban Data Forest zakłada powstanie Lasów Danych Miejskich, będących jednocześnie organicznym archiwum i współczesną instytucją kultury.
Wyobrażając sobie ich propozycję, widzimy nową relację między naturą a kulturą. W drzewach zapisane są skany starych map, rzadkich książek i historycznych zdjęć, ale regularnie dołączają do nich również współczesne zapisy dotyczące życia miasta. Równolegle istnieją lasy oddane w pełni do dyspozycji mieszkańców. Mogą oni uzyskać działkę i znajdujące się na niej rośliny traktować jako osobisty obiekt archiwalny, przechowując w ich DNA prywatne pliki cyfrowe. Lasy pełne danych to również nowe miejsce pracy. Część bioarchiwistów odpowiedzialnych za przekształcanie plików cyfrowych w sekwencje DNA pracuje w pobliskim laboratorium, podczas gdy inni zarządzają i opiekują się “lasem danych”. Gdy roślina choruje, tworzone są kopie zapasowe plików i przekazywane innej. Choć brzmi to jak utopia, Urban Data Forest przedstawia rzeczywistą wizję opracowaną dla holenderskiego miasta Haga. Projekt powstał m.in. we współpracy z tamtejszym Urzędem Miasta i jest częścią środowiskowego planu, które miasto może osiągnąć do 2050 roku.