Fot. Nick Fancher/Unsplash

“Łączność jest prawem człowieka” – stwierdził lata temu Mark Zuckerberg i stworzył Facebooka. To nie miała być firma, poważny projekt. Zuckerberg chciał połączyć studentów Harvardu. Co się wydarzyło później, wiemy wszyscy. Najpierw było zachłyśnięcie. Ściganie się w liczbie znajomych, zdjęcia, komentarze, lajki, follow4follow. Machina w końcu jednak zwolniła. 

– Młodzi nie chcą siedzieć na Facebooku. Uważają, że jest jak imieniny u cioci. Przy stole siedzi babcia, wujek, przyjaciółka cioci. Wszyscy gadają o twoim dzieciństwie, pokazują zdjęcia w pieluszce i generalnie jest krępująco – mówi dr Lidia Rudzińska-Sierakowska, medioznawczyni i specjalistka w zakresie nowych mediów z Uniwersytetu SWPS.

Według oficjalnych statystyk w 2024 roku największy odsetek użytkowników Facebooka, bo 31,1 proc. tworzą użytkownicy między 25-34 rokiem życia. Ale to medium upodobały sobie szczególnie osoby 45+. 

– Jeżeli ktoś jest z rocznika 2000 i późniejszych, to jest duża szansa, że jego całe życie było transmitowane w mediach społecznościowych. Rodzice wrzucali zdjęcia z pierwszego kroczku, wakacji, pierwszego dnia szkoły. Młodzi ludzie mają całą historię życia nie w domowym albumie, tylko w sieci. I oni już nie chcą publikować – kontynuuje dr Rudzińska-Sierakowska.

Napisz na priv

Ale młodzi wydają się świetnie bawić na Instagramie czy TikToku. A tam zasady są inne. Nie ma krępujących zdjęć, życzeń urodzinowych i dziwnych cytatów. Są influencerzy i reklamy. Zamiast interakcji człowiek-człowiek social media łączą ludzi z markami. Idealne influencerki polecają “wyjątkowe” produkty w swoich pięknych domach, a nawet pozorna spontaniczność jest skrupulatnie zaplanowana. Przypadkowe zdjęcie nie wchodzi w grę, a proces publikacji jest długi i stresujący. Podpis najlepiej jeśli będzie krótki, zabawny, niewymuszony. A może niech zdjęcie mówi samo za siebie?

– Zawsze mam dylemat, jak tworzę post na prywatnym profilu. Nie chcę opisywać zdjęć, przecież i tak wszystko widać. Ale coś dodać trzeba – mówi Yevheniia Tymoshenko, specjalistka ds. social media. – Zanim pojawiły się Stories na Instagramie, ludzie publikowali spontaniczne zdjęcia. To było akceptowalne i normalne. Teraz takie treści trafiają na 24-godzinną relację. Wrzucasz tam coś, co nie jest tak dobre, żeby zostawić na profilu na zawsze. Na feed trzeba wybrać zdjęcie wyjątkowe. I jeszcze sprawdzić, czy pasuje estetycznie do reszty. Publikując na Insta, każdy z nas przybiera maskę influencera – tłumaczy Tymoshenko.

Fot. Nick Fancher/Unsplash

A to duża presja i coraz mniej osób – szczególnie młodych – chce ją dźwigać. W 2019 roku Zuckerberg napisał w poście na Facebooku, że najszybciej rozwijającymi się obszarami komunikacji w Internecie są prywatne wiadomości i małe grupy. Adam Mosseri, szef Instagrama też zwraca na to uwagę. Użytkownicy przechodzą do zamkniętych czatów i to tam dzieje się najwięcej. 

– To bunt przeciwko oversharingowi, czyli nadmiernemu publikowaniu swoich zdjęć i informacji o sobie. Młodzi ludzie raczej oglądają, a jeśli coś wrzucają, to dla znajomych. Po latach fascynacji mediami społecznościowymi, zachłyśnięcia się faktem, że możemy wszystkim wszystko pokazać, przyszło rozczarowanie. Social media nie są dziś miłym miejscem – mówi dr Lidia Rudzińska-Sierakowska.

Dużo znajomych, mało zaangażowania

– Wstawiasz zdjęcie i jesteś oceniany ze wszystkich stron, zamiast wsparcia dostajesz hejt i nie masz na to wpływu. Ludzie się tym stresują – opowiada Yevheniia z pokolenia Z. – My jesteśmy bardziej zamknięci, prawie każdy ma profil prywatny, wtedy ty wybierasz, kto cię obserwuje. Nie chcę publicznie dzielić się swoimi prywatnymi momentami – mówi. 

Nie tylko mniej osób publikuje. Także mediana interakcji na Instagramie spadła o 14 proc. w 2024 r. Na TikToku spadek jest nieco mniejszy, o 8 proc. Na Facebooku spadek wyniósł 80 proc.

– Wcześniej, jak miałaś 50 obserwujących, 40 dało ci lajka pod zdjęciem. Teraz jak masz 3 tysiące, to tyle dostaniesz – podsumowuje Yevheniia.

– Nikogo to już właściwie nie interesuje. Mamy znajomych na Facebooku, ale nie lajkują naszych postów. Mogą ich nawet nie widzieć, bo algorytmy podrzucają głównie treści płatne, na które marki wykupiły reklamy. Ale i my sami jesteśmy coraz mniej zaangażowani. Nawet jeżeli wyświetli nam się post z wakacji znajomych, to może damy lajka, ale nie będziemy komentować. W morzu informacji, mało co nas angażuje – twierdzi dr Lidia Rudzińska-Sierakowska.

Zaoszczędzony czas

W 2024 roku po raz pierwszy od kilkunastu lat widać spadek czasu spędzanego w mediach społecznościowych. W ubiegłym roku użytkownik social mediów poświęcał na nie średnio 151 minut. Teraz to 143 minuty. 

To z Instagrama dowiadują się o imprezach, na które nie zostali zaproszeni. Wszyscy mają ciekawsze życie, wszyscy są lepsi, piękniejsi.

– Młodzi uciekają. Między innymi dlatego, że social media negatywnie wpływają na ich samoocenę. Orientują się, że po dwugodzinnej sesji scrollowania nie czują się lepiej. To z Instagrama dowiadują się o imprezach, na które nie zostali zaproszeni. Wszyscy mają ciekawsze życie, wszyscy są lepsi, piękniejsi. A tak naprawdę każdy siedzi w samotności wpatrzony w telefon i ogląda życie innych. Młodzi tego nie chcą i zaczynają uciekać od wyidealizowanych kadrów. Tworzą swoje grupy na komunikatorach i tam padają te wszystkie miłe komentarze. My tego nie widzimy, bo ich nie ma w głównym nurcie Facebooka czy Instagrama – opowiada dr Lidia Rudzińska-Sierakowska.

– W pewnym momencie było tego za dużo – mówi Yevheniia Tymoshenko. – Coraz rzadziej zaglądam, moi znajomi też. Coraz popularniejszy jest insta detoks.

– I na co wykorzystujesz zaoszczędzony czas? – pytam.

– Na życie, bycie tu i teraz, rozwijanie relacji z bliskimi.

Less is more

Historia mediów społecznościowych zatacza koło. 20 lat temu, gdy powstał Facebook, miały pogłębiać relacje z bliskimi. Publikowaliśmy coraz więcej, komentowaliśmy, masowo zapraszaliśmy do znajomych. Mogliśmy łączyć się z całym światem. Wszystko po to, żeby się w końcu przekonać, że liczba znajomych na Facebooku to nie liczba przyjaciół, a lajki nie mają większego znaczenia. Dziś z ponad 5 miliardów dostępnych użytkowników wybieramy kilku najbliższych.



– Media społecznościowe zaczynają stawać się dla każdego z nas coraz mniejsze. Przemieniać się w komunikator. Powstaje też coraz więcej alternatyw dla tych największych. Medium, które może trochę namieszać to Threads. To przestrzeń do mikroblogowania, ale nie zbiera się tam masowo lajków, a prowadzi krótkie dyskusje, bardziej prawdziwe, angażujące, porusza głębsze tematy. Ta aplikacja dowodzi, że jest zapotrzebowanie na taką przestrzeń – mówi dr Rudzińska-Sierakowska.

W 2022 roku ogromną popularność zdobył BeReal, aplikacja, która służy do publikowania zdjęć w określonym momencie. Do wszystkich użytkowników przychodzi o losowej godzinie powiadomienie “It’s time to be real”. Mają wtedy dwie minuty na zrobienie i wrzucenie spontanicznego zdjęcia. Po kilku miesiącach boom minął. Jest też Mastodon, który jest klonem Twittera tylko z podzielałem na społeczności. Są Nostr, Goodreads czy Flixter. Ich popularność jest znikoma w porównaniu z TikTokiem, Instagramem, Snapchatem czy Facebookiem. Ale to właśnie niszowość może okazać się kluczowa dla przyszłości social mediów.

Fot. Nick Fancher/Unsplash

– Jeśli młodzi w najbliższym otoczeniu nie mają drugiej osoby, która interesuje się anime albo zbiera kryształy, jest zainteresowana mniej popularnym sportem, to na TikToku znajdą swoją niszę. A prawdopodobnie w klasie, o tym, że np. lubią czytać fanfiction nawet się nie przyznają. Za mikrospołecznościami idą mikroinfluencerzy. Niektórzy mówią o końcu tych, którzy mają milionowe zasięgi – tłumaczy dr Lidia Rudzińska-Sierakowska. – Mikroinfluencerzy mają konta z 5, 10 tys. obserwatorów, ale są to osoby bardzo zaangażowane, chętne do interakcji. Są wartościowe w kategoriach finansowych, bo kupią reklamowane produkty i będą wspierać ulubionego twórcę. 

– Dlaczego gdy rośnie liczba obserwatorów, spada ich zaangażowanie? – pytam Yevheniię.

– A czy ty aktywnie oglądasz treści każdego, kogo obserwujesz? Nie da się. Z dwóch milionów, półtora może nie pamiętać o danym influencerze. Połowa publikowanych treści nawet ci się nie wyświetli. Jest ich tak dużo, a czas, który spędzasz w mediach społecznościowych jest ograniczony.

Duże portale starają się z kolei powrócić do ich początków.

– Teraz algorytmy Instagrama promują tzw. treści low effort – tłumaczy Yevheniia.



– Co to znaczy?

– Jeśli montujesz filmik przez dwie godziny, jest skomplikowany, dużo się w nim dzieje, to jest mniejsze prawdopodobieństwo, że zobaczy go dużo osób. Z kolei wideo, które trwa pół sekundy, będzie promowane. To może być nagranie siebie w lustrze, dodanie cytatu – i wystarczy. Zobacz, jak tego teraz dużo. Instagram chce być znowu aplikacją dla “zwykłych użytkowników”. Bo profesjonalne treści zniechęcają, są zbyt komercyjne. 

– A TikTok?

– Tam większych zmian nie widać. Intensywne, dynamiczne wideo się sprawdzi. Ale ta aplikacja to trochę zagadka. Nawet specjaliści mówią, że jest tam duży element losowości. Świetny filmik zobaczy 30 osób, a nagranie jak jesz czy pijesz kawę prawie milion. Nigdy nie wiesz, co wybierze algorytm. Ta różnorodność i dynamika zabija koncentrację. Mózg przyzwyczaja się do krótkich, nasyconych wideo i później ludzie mają problem z obejrzeniem 1,5-godzinnego filmu. Muszą w międzyczasie robić coś innego.

Kto płaci za Facebooka

Coraz częściej przeglądanie mediów społecznościowych, ogranicza się finalnie do scrollowania kolejnych reklam. Ale to dzięki postom sponsorowanym możemy z social mediów korzystać za darmo. Dlatego niemożliwe jest przywrócenie pierwotnego stanu social mediów w ich głównym nurcie. No, chyba, że ktoś będzie chciał za to zapłacić. Za Facebooka już można, od listopada 2023 roku. Za profil bez reklam w aplikacji opłata wynosi 12,99 euro. Meta na razie nie chwali się jednak statystykami, ile osób korzysta z tej opcji. 

– Ciężko będzie nam oddzielić treści reklamowe od niereklamowych. Można oczywiście mieć Facebooka tylko dla znajomych, ale czy naprawdę chcemy widzieć wyłącznie zdjęcia z wakacji, dzieci, psów i nowych aut? Chyba nie, już nie o to nam chodzi. Przyzwyczailiśmy się do tego, co dają nam social media. To wielkie agregaty treści, mamy tam ulubione stacje i portale, twórców, influencerów, którzy pokażą, co kupić, jaki telefon wybrać, na jaki film pójść. Przekażą najnowsze informacje, które nas dotyczą. Nie zrezygnujemy z tego na rzecz tylko zdjęć znajomych. Facebook bez reklam – może, ale nie Facebook bez influencerów, artystów i mediów – podsumowuje dr Rudzińska-Sierakowska.

Zostaw komentarz

Polecamy:

70% naszych subskrybentów to boty, czyli o teorii martwego internetu

70% naszych subskrybentów to boty, czyli o teorii martwego internetu

Zeskanowałem tęczówkę za krypto – czy Worldcoin uratuje nas przed AI?

Zeskanowałem tęczówkę za krypto – czy Worldcoin uratuje nas przed AI?

To bezcenne doświadczenie dowiedzieć się czegoś od osoby, która rozumie nasz świat

To bezcenne doświadczenie dowiedzieć się czegoś od osoby, która rozumie nasz świat

Czerwony Delfin to fake news. Katarzyna Bąkowicz: powielanie go może doprowadzić do tragedii

Swoje pliki trzymam w DNA paprotki, czyli o przyszłości danych

Swoje pliki trzymam w DNA paprotki, czyli o przyszłości danych

Tygodnik

Tygodnik #16: Generator filmów i wyciek Mac Booków

Podcast #8: Sztuczne człowieczeństwo. O budowaniu relacji z AI

Tygodnik #15: Okulary Orion i ksiądz GPT z Poznania

Jak Hot or Not zapoczątkowało współczesny internet 26 Piętro

Na początku było Hot or Not

Pogrzeb i wesele. Powódź i sztuczna inteligencja