Marta Zinkiewicz/Wiktor Knowski

– Pierwszy był mój dziadek. Prowadził zakład szewski od 1914 roku w Pułtusku – mówi pan Ryszard Popiołek, osiemdziesięcioletni szewc, który ma swój warsztat na Woli. –  Tata zajmował się tym od 1942.  Zmieniał miejsca. Prowadził warsztat na Bródnie. Ten, w którym jesteśmy teraz, kupił w styczniu 1974 roku, dwa miesiące później zmarł. Ja pracowałem wtedy w zakładach elektronicznych. Szkoda było zakładu, więc musiałem się nauczyć zawodu.

– Trudno było przejąć warsztat po ojcu? – pytamy.

– Całe dzieciństwo spędziłem w jego warsztacie. To zostaje w głowie – mówi pan Popiołek. 

– Cieszył się Pan, wchodząc w jego rolę?

– Sytuacja mnie do tego zmusiła. Zawsze powtarzam, że będę to robił do setki, a potem zobaczymy. Kolega ma 93 i prowadzi zakład na Nowym Świecie.

Do wejścia do lokalu pana Ryszarda zachęciła nas wystawa w witrynie. Ustawiono w niej wiele par butów: żółte chodaki, skórzane oficerki z drewnianymi prawidłami, kilka par szpilek, a wśród nich jeden czerwony, bez pary. Napisane jest na nim białą farbą: “Mam 50 lat.”. Wchodzimy. Już mamy prosić właściciela o chwilę rozmowy, kiedy do zakładu wchodzi młoda dziewczyna. Przepuszczamy ją, oddaje swoje buty do naprawy. “Na ruch nie narzekam” – mówi potem pan Ryszard. Na początku rozmowy prosi nas, żebyśmy zgadli ile ma lat. Zaskoczył nas – 81. Wspomina stare czasy, niskie opłaty, to jak wszyscy się znali i jak z innymi pracownikami zakładu elektronicznego z własnej inicjatywy kosili trawnik przed budynkiem pracy.

Fot. materiały własne

– Tam wychodzili wszyscy, bez względu na wykształcenie i brali się za robotę. Mieliśmy swoje ośrodki. W Warszawie i okolicy. Jak tam teraz pojadę to płakać się chce. Wszystko zniszczone, zupełnie niepotrzebne.

Dziadkowie zwolnieni z teorii

Mało który przedstawiciel pokolenia Z wyobraża sobie taką przyszłość: pół wieku w jednym zakładzie o powierzchni kilku metrów kwadratowych. Już millenialsi w jednym miejscu pracują średnio 2,5 roku. W przypadku młodszego pokolenia to mniej niż 2 lata.

– Kształcimy się ze świadomością, że musimy mieć wszechstronne umiejętności, a nasz zawód to nic pewnego –  mówi Julia Czumaj, współzałożycielka fundacji Dziadkowie Biznesu. – Osoby starsze się nie przebranżawiają. To niesamowite, że ktoś doszedł do takiego etapu, że robi coś genialnie tyle lat i nadal mu się chce. Dla mnie, czyli dla osoby, która ciągle się nudzi i jest przebodźcowana, to zadziwiające. 

Fundacja, którą Julia prowadzi wraz z Zofią Mańczuk i Janem Bawolikiem powstała w ramach olimpiady Zwolnieni z Teorii — konkursu na najlepszy projekt społeczny organizowany dla studentów i licealistów. Prowadzący grupę Julii na studiach zasugerował temat — osoby starsze. Tak powstał profil w mediach społecznościowych, na którym promowali biznesy seniorów. Zanim wygrali olimpiadę, mieli już więcej obserwatorów na Instagramie niż profil Zwolnionych z Teorii. 



– Osoby starsze są nieufne. Mówią: „ja już płaciłem za promocję, ja nie rozumiem tego internetu” – opowiada Julia. – W naszym projekcie właśnie o to chodzi, żeby dotrzeć do tych, którzy go nie rozumieją i nie mają możliwości promocji. Bo jeśli my wykluczymy tych, którzy teraz nie nadążają, nie wiadomo czy niedługo to my nie będziemy wykluczeni przez kolejne pokolenia.

Wsparcie cyfrowe

Supermarketyzacja to zjawisko rozprzestrzeniania się dużych sklepów, które oferują szeroki asortyment produktów pod jednym dachem. Hiper- i supermarkety przejmują dominację nad rynkiem, wypierając lokalne, niezależne sklepy i warsztaty. Mogą sobie pozwolić na szeroki asortyment produktów po niższych cenach, ale ich dominacja prowadzi do homogenizacji oferty. W konsekwencji supermarkety, w których znajdę wszystkie potrzebne produkty, zabierają klientów rzemieślnikom i rzemieślniczkom specjalizującym się w konkretnej dziedzinie. Na ten proces najbardziej narażone są biznesy prowadzone przez osoby starsze – często wykluczone cyfrowo, wyspecjalizowane w konkretnej dziedzinie i niezdolne do przebranżowienia. 

– Na początku sami szukaliśmy takich osób i wrzucaliśmy informacje o ich działalności na naszego Instagrama. Robiliśmy im zdjęcia, rozmawialiśmy, nagrywaliśmy filmiki – mówi Julia Czumaj. – Teraz bazujemy na biznesach, które podsyłają nam obserwatorki i obserwatorzy. Aktualnie szukamy wolontariuszy na terenie całej Polski i liczymy, że dzięki temu nasza baza się powiększy, będziemy mogli dotrzeć do biznesów z różnych stron Polski. Jeśli mamy z jakimś dziadkiem lub babcią dłuższy i lepszy kontakt, to chętnie pokażemy, jak prawidłowo oznaczyć ich miejsce na Mapach Google.

– I to wystarczy? – pytamy.

– Pół roku temu wstawiliśmy na nasz profil cukiernię z rurkami przy ul. Wolskiej w Warszawie. Znany youtuber, Książulo zobaczył nasz post, pojechał tam i nagrał film. 

– Jak na następny dzień zobaczyłam kolejkę, to się przeraziłam. Nie mieliśmy tyle papieru, towaru, ani w ogóle możliwości wypieku. Kończyło nam się wszystko nie raz o godzinie trzynastej. Trzeba było wyjść i powiedzieć, że mamy ostatnie 100-200 rurek. Policzyć ludzi, powiedzieć, że „już proszę się za panem nie ustawiać”. To było niewiarygodne – wspomina pani Ewa, właścicielka lokalu z rurkami na Wolskiej. – Ludzie stali po 3 godziny w kolejce za słodkością. Nawet w tych najlepszych czasach, za pierwszego właściciela, nie było czegoś takiego. 

Pani Ewa wraz z mężem Markiem w lokalu istniejącym od 1984 wyrabiają rurki z kremem od 30 lat. Maszyna do napełniania nadzieniem od 40 lat jest ta sama. Wchodzimy do środka, oboje stoją za ladą. Pani Ewa od razu się uśmiecha i zagaduje: “Pierwszy raz u nas? Bardzo się cieszę, zapraszam”. Na początku przyznaje, że trochę ją krępuje rozmowa, ale po chwili się otwiera. Za każdym razem, gdy ktoś przychodzi po rurki, przerywa i wymienia kilka zdań z klientem. Do każdego szczerze się uśmiecha: “Smakuje?”.

– Często słyszę “Czy mi się to nie znudziło?”. Absolutnie nie! Obsługiwanie sprawia mi niesamowitą frajdę. Pamiętam naszych stałych bywalców. Niektórzy przychodzili będąc dziećmi, teraz przychodzą, ale już jako rodzice. Kocham nasze rozmowy. Jedni są codziennie, inni raz na tydzień.

Popularność, jaką miejsce zyskało po odwiedzinach youtubera, przyniosła oferty współpracy z innych kawiarni, a nawet propozycję otwarcia kolejnej lokalizacji. 

– Za żadną cenę się nie zgadzamy. Przychodzą do nas, mówią, że chcą otworzyć na zasadzie franczyzy kolejny lokal, zawsze powtarzamy, że wystarcza nam to, co mamy teraz – mówi pani Ewa.

Fot. materiały własne

Takie lokale są świadectwem niemal wymarłego modelu biznesowego. Niewielki warsztat, specjalizujący się w danej usłudze, prowadzony przez mistrzów i mistrzynie swojego fachu, którzy mogą pochwalić się kilkoma dekadami doświadczenia w branży. Taka działalność stoi w sprzeczności z wieloma współczesnymi trendami rynku: odchodzenia od specjalizacji, na rzecz wszechstronności, wypierania autorskiego podejścia przez standaryzację, a lokalnych biznesów przez sieci supermarketów. 

– Osoby starsze są wykluczone z marketingu. Czasem ludzie, którzy przechodzą codziennie obok danego miejsca, nie mają o nim pojęcia, dziwią się „O matko tu jest taka cukiernia, nie miałem pojęcia” – mówi Julia Czumaj. 

Aplikacja Dziadków Biznesu pozwala wyszukiwać punkty w okolicy z uwzględnieniem kategorii działalności, a także dodawać nowe biznesy do bazy. Zakładów możemy szukać po kategoriach – od lokali gastronomicznych, aż po zakłady fryzjerskie. Konkretne lokalizacje możemy wyszukiwać również na mapie i z katalogu lokali, gdzie znajdziemy i łódzki sklep z winylami i sopocki sklep ze zdrową żywnością. 

Parasolnicy i rękawicznicy

Wchodzimy do sklepu I zakładu naprawy parasoli pana Witolda. Jest trochę zaskoczony naszą wizytą, bo to piękny, słoneczny dzień. Nie pada. A, jak mówi, w takie dni zwykle nie ma ruchu. Za ladą oprawione w ramkę wiszą Dyplom Mistrzowski i reklama pierwszego rodzinnego zakładu “Fabryka Parasoli Męskich i Damskich, J. Gostkiewicz”. Pradziadek Julian założył go 120 lat temu. “Elegancki sklep Juliana Gostkiewicza znajdował się przy ulicy Erewańskiej 5 – dzisiejsza Kredytowa. Pod tym adresem firma funkcjonowała do Powstania Warszawskiego. Po wojnie została przeniesiona na ulicę Rutkowskiego – obecną Chmielną – gdzie pod numerem 6 działa do dziś.” – czytamy później na stronie internetowej, którą pan Witold zdążył się pochwalić. 

– Teraz wszystko idzie jak na taśmie. Każdy wkręca swoją śrubkę, a nie rozumie, jak powstaje całość – mówi Pan Witold, który od 1983 roku prowadzi swój warsztat parasolniczy przy Chmielnej 6. Rodzina Pana Witolda od czterech pokoleń zajmuje się wyrobem i naprawą parasoli. – Musiałem to przejąć, w końcu taka była rodzinna tradycja. Każdy czegoś szukał. Jak mu wyszło, to robił, a jak nie, to szukał dalej. Tylko teraz nie wiem, co zrobić. Moje dzieci nie chcą się tym zajmować, to w końcu niezbyt dochodowe, więc chyba na mnie się zakończy. 

Zakład pana Witolda przestał produkować parasole i ograniczył swoją działalność do naprawy i sprzedaży, gdy zagraniczni producenci zaczęli sprzedawać tanie, lekkie parasole na polskim rynku. 

Fot. materiały własne

– Jak pan to wspomina? – pytamy. 

– Źle. Nie podobały mi się te nowe parasole. Takie delikatne, wiatr powieje i połamany. Nasze może nie były takie ładne, ale jakie wytrzymałe. Później przywieźli giętkie i słabe, jednorazowe. Ale udało im się wyprzeć nasze.

– A jak pada deszcz, patrzy pan ludziom na parasole?

– No pewnie. Jeszcze zdarzają się porządne. Ale rzadko. 

Dzisiaj miejsca takie jak zakład pana Witolda, stanowią raczej relikty, a nie zwykłe lokale usługowe. Przez to budzą fascynację. – Niektóre z tych miejsc to sklepiki osiedlowe, warsztat szczotek, czyszczenie skór, budki z lodami z oryginalnych receptur. Każdy je mija, ale większość nie zagląda – mówi Julia Czumaj, współzałożycielka fundacji Dziadkowie Biznesu. – Często się zamykają, bo mają problemy z czynszem, z konkurencją. A są pełne historii. Bywają nieopłacalne, ale właściciele nie umieją inaczej. Zostają. Mogą czuć się samotni, a klient w ich lokalu to okazja do rozmowy. W supermarkecie jest kasa samoobsługowa, chwila i już wychodzimy. A w małym sklepie zawsze można usłyszeć: „Dzień dobry pani Krysiu, co tam u pani, jak się pani czuje?”. Niektóre z tych miejsc zaskakują. W Koninie jest pan, który prowadzi skate shop. Jego żona zmarła kilka lat temu, była zafascynowana kulturą hiphopową, stąd pomysł. Pan Andrzej dalej prowadzi sklep z pomocą córek. Nasi dziadkowie starają się gonić ten świat, który od nich ucieka.

Zostaw komentarz

Polecamy:

Podcast #8: Sztuczne człowieczeństwo. O budowaniu relacji z AI

Tygodnik #15: Okulary Orion i ksiądz GPT z Poznania

Jak Hot or Not zapoczątkowało współczesny internet 26 Piętro

Na początku było Hot or Not

Pogrzeb i wesele. Powódź i sztuczna inteligencja

Jak wyobrażasz sobie życie? O sile nawyków

Jak wyobrażasz sobie życie? O sile nawyków

Tygodnik #4: Okłamywanie AI, rosyjska dezinformacja i jak udowodnić, że istniejesz

Tygodnik # 14: Ostatni egzamin ludzkości

Tygodnik #9: Przeceny w metawersie, wpadka Google i AI w rękach Polek

Tygodnik #13: Komputer nauczył się matmy, a miliarder wyszedł na spacer

Unabomber powraca. Co w Tedzie Kaczynskim widzi internet?

Powrót Unabombera 

Podcast #7: Jak być eko w internecie?

Podcast #7: Jak być eko w internecie?

Tygodnik

Tygodnik #12: Więzienie przyszłości, kosmiczny spacer i IFA 2024