Napisał do mnie K.: “Reportaż trafia w punkt i obrazowo opisuje, co się tam dzieje. Chociaż nie wyczerpuje tematu. O bardzo wielu rzeczach nie wspomniano. Pracowałem tam przez 5 lat.”
Pod koniec czerwca, przy okazji premiery Magazynu 26. Piętro na naszej stronie (oraz w OKO.Press) ukazał się mój reportaż o kulisach pracy przy szkoleniu sztucznej inteligencji.
To historia młodej dziewczyny, która po studiach szukała pierwszej poważnej pracy. Znalazła ją w dużej międzynarodowej korporacji, przy moderacji treści zgłaszanych przez użytkowników mediów społecznościowych. Od dziecięcej pornografii, przez podcinanie gardła, po życzenia innym śmierci – widziała wszystko.
Każdemu zdjęciu, nagraniu musiała się dokładnie przyglądać i oznaczać, co widzi – w taki sposób szkoliła algorytmy AI. Z czasem przestała wychodzić z domu i zaczęła bać się innych ludzi – aż wystąpiły u niej objawy PTSD.
Kilka dni po publikacji reportażu dostałam maila od K., który pracował w tym samym miejscu.
Spotkałam się z autorem wiadomości. Chciałam dowiedzieć się, co ma do dodania.
– Był 2017 rok – opowiada K. – Kiedy zacząłem tam pracę, było to coś zupełnie nowego, Mówiono nam, że jest na świecie tylko pięć takich oddziałów. Poza Warszawą, m.in. Lizbona, Kuala Lumpur, Manila. W naszym pracowało 6 osób. “Projekt specjalnej troski” – tak go nazywaliśmy. Całe piętro biura było nasze. Nikt nie miał wstępu poza ochroną. Na nocne zmiany przynosiliśmy samochodziki i robiliśmy wyścigi, jeździliśmy na deskorolkach. Na początku pracy było mało, spaliśmy. Dostawaliśmy kosze z owocami. Wypłaty były większe niż w innych projektach tej firmy. Nasz projekt nazywał się Honey Badger. Jest takie zwierzę, gatunek łasicowatego ssaka, bardzo waleczne i niebojące się niczego. I my podobnie jak ono mieliśmy walczyć – z syfem w sieci, a zwłaszcza na jednym portalu społecznościowym. Mówiono nam, że jesteśmy najlepsi, że sprawimy, że media społecznościowe będą bezpieczniejszym i przyjaźniejszym miejscem.
Udzieliły się wam te hasła?
Na początku tak. Inni w firmie nam zazdrościli, że tu pracujemy, że mamy wyższe wypłaty. Jak potrzebowaliśmy fotela do masażu za dwadzieścia parę tysięcy, to wystarczyło zgłosić to do kierownictwa. Od początku pracowaliśmy przy zasłoniętych oknach, więc kupili nam lampy solarne. W jednym miejscu pracowały osoby, które moderowały treści zgłaszane przez użytkowników na rynku polskim, bałkańskim, niemieckim, rosyjskim, ukraińskim, tureckim, hiszpańskim i włoskim. Każdy udekorował swoją strefę flagami i obrazkami związanymi z danym krajem.
Czy moderowane treści różniły się w zależności od rynku?
Polski charakteryzuje się mową nienawiści, zastraszaniem, personalnymi atakami. Hiszpański i arabski to głównie nagość. Jeszcze inny terroryzm.
Mówiono nam już o tym otwarcie na szkoleniach. Ale one nie były w stanie przygotować nas na to, co mieliśmy oglądać. Na początku dużą częścią zgłaszanego kontentu były życzenia urodzinowe. Nie mogliśmy tego zrozumieć. Ale przynajmniej praca była prosta – Ignore, Ignore, Ignore. Z czasem chyba przejęły to boty, bo życzeń już nie było. Zaczęły wpadać poważniejsze treści.
Jakie?
Bullying, ataki słowne na polityków, na innych użytkowników, na grupy etniczne, zdjęcia, filmiki. Pamiętam jedno z pierwszych nagrań. Policjant bije uczestnika protestu pałą. I jak to ocenić? Nie było tego na szkoleniach.
Jaki miałeś wybór?
Jak zaczynaliśmy, były do wyboru dwa sposoby postępowania. Ignore i Delete. Po Ignore, nic się nie działo. Po Delete, treść była usuwana. Potem zaczęli to rozbudowywać. Pojawiały się dodatkowe opcje – Mark as Disgusting, Mark as Disturbing. Musieliśmy tak oznaczać obrazy, które mogą kogoś urazić lub są drastyczne – otwarte rany, złamania czy zwłoki. Ale nie usuwaliśmy takich treści. Później również opcja Delete została rozbudowana. Pojawiły się kategorie – nagość i spam. Decyzja dotycząca spamu była decyzją najwyższej wagi.
Czytaj: 20 tys. zł za pracę bez doświadczenia. Sprawdziliśmy, jak działają oszuści
Co to znaczy?
Mieliśmy ranking najbardziej szkodliwych i niepożądanych treści. Spam był na pierwszym miejscu. Treści dotyczące dzieci nieco niżej, później była m.in. nagość. Bullying był ósemką, a hate speech prawie na końcu tabeli – dziewiątką. Była też lista zakazanych słów – “czarnuch”, “ciota”, “lesba”. Zasady się zmieniały, były wyjątki. Napisanie “pedał” to powód do usunięcia, chyba że ktoś mówi o sobie, potępia innych za takie słownictwo albo opisuje historię typu: szedłem ulicą i usłyszałem jak ktoś powiedział “o, co za pedał”. Kontekst był ważny.
Jak dużo tego było?
Dużo było mowy nienawiści. Jak zbliżała się Parada Równości, to pojawiał się cały wysryw tego, że “trzeba pootwierać znowu komory gazowe”. Tego typu rzeczy. Zbliżały się wybory, to był hejt na polityków. Treści z papieżem pojawiały się głównie przy okazji jego urodzin. Wtedy odbywały się tak zwane mistrzostwa Polski w szkalowaniu papieża. Czasem zdarzały się inne treści, które zapadały w pamięć już na zawsze. Nagranie z meksykańskiego kartelu, na którym obdzierano człowieka ze skóry, wydłubywano mu oczy. Albo inne, na którym Azjatki w bieliźnie w butach na wysokim obcasie rozdeptują małe zwierzątka. To tzw. crushing, fetysz. Niektórych to podnieca. Kiedyś komuś wpadła transmisja live, przy komputerze zebraliśmy się wszyscy. To było Boże Narodzenie. Facet stał przed lustrem i mówił, że żona zabrała mu dzieci i zniszczyła życie. Nagle bierze nóż i zaczyna się ciąć, mówi, że się zabije. Ciężko wyrzucić to z głowy.
Jak sobie z tym radziłeś?
Wyłączyłem komputer, szedłem przewietrzyć się, zapalić. Staraliśmy się nie być sami, siedzieliśmy blisko siebie, więc jak ktoś miał problem z obejrzeniem jakiegoś nagrania, mógł przekazać je komuś obok.
No ale byliście bohaterami – honey badgers.
To szybko minęło. Jak się rozmawiało z ludźmi z biura to było okej, tworzyliśmy zgraną ekipę. Ale jak siadało się do komputera i patrzyło na te wysrywy, szybko człowiek miał dość. Patrzyłem na to i zastanawiałem się, czy to ja jestem głupi czy wszyscy inni. Najgorsze dla mnie były treści ze zwierzętami. Wychodziłem z pracy i wszystko zostawiałem za drzwiami. Wracały do mnie tylko te zwierzaki. Pamiętam nagranie Azjatów wkładających do ust żywe myszy i rozgryzających je.
Czytaj: Biznes czy religia – o kulturze dropshippingu
Jak to wpływało na twoje życie prywatne?
Pracowaliśmy na trzy zmiany. To bardzo rozregulowywało organizm. Wracasz do domu o ósmej rano, próbujesz spać, a nie zawsze się da. Potem musisz wstać i za trzy dni iść do pracy na siódmą. Zimą były takie dni, że słońca nie widziałem przez miesiąc. Z czasem zacząłem czuć tego skutki. Byłem rozdrażniony, miałem problemy żołądkowe. Jesz śniadanie o 15, obiad o 21, o 3 kolacje. Na nocnych zmianach organizm inaczej reaguje.
A inni pracownicy?
Ludzie byli bardzo różni. Pamiętam chłopaka, który był mocno wierzącym katolikiem. Nie dawał sobie rady z hejtem na papieża. Zrezygnował, bo nie mógł na to patrzeć. Ale byli też prawicowcy, którzy musieli usuwać komentarze obrażające homoseksualistów. To były też ich poglądy, ale trzymali się Polityki firmy. Większość mówiła jednak, że wku*wia ich to wszystko. To zazwyczaj nie był smutek, przybicie, tylko maksymalne wkurzenie. Z czasem ludzie zaczęli masowo odchodzić.
Dlaczego?
Jak czytasz cały dzień o tym, jak to fajnie jest “wrzucać pedałów do gazu albo do pieca” to potem trudniej się myśli.
Zacząłem robić błędy ortograficzne, interpunkcyjne. Bo te treści też były pełne błędów. A kontakt z nimi mnie infekował. Nabawiałem się nienawiści do całego świata i użytkowników internetu.
Do tego nie było możliwości rozwoju, przejścia dalej. Niektórzy sześć razy starali się o awans i nic. Inni rezygnowali z powodu treści. Ci co zostawali, chodzili na zwolnienia lekarskie. Jak u psychiatry powiedziało się, skąd się jest, to on już wiedział o co chodzi. Bez problemu wystawiał zwolnienie na dwa czy trzy miesiące.
Jakie były diagnozy?
Depresja. Trzeba było dobrze zagadać.
Skorzystałeś?
Tak. I nie dlatego, że było ze mną bardzo źle. Po prostu miałem dość, chciałem odpocząć. A L4 od psychiatry działa tak, że nie trzeba siedzieć w domu.
A po powrocie?
Przestałem się starać, skupiać na tym, co widzę na ekranie. Wiedziałem, że to co robię, nie ma sensu. Na początku wtłaczano nam do głów, że to czym się zajmujemy, jest bardzo ważne. Mamy misję. Ale doszedłem do wniosku, że to nie ma znaczenia, czy my coś usuniemy, czy nie. Za chwilę ktoś inny wrzuci to samo.
Ale ty spędziłeś tam 6 lat.
Tak. I z roku na rok było coraz gorzej. Zmieniliśmy biuro, obcięli nam premie, z czasem nawet większość owoców zabrali. Zaczynaliśmy w 6 osób, a jak kończyłem, analityków były setki. Podczas pandemii wysłali nas do domów. Dostaliśmy laptopy, a potem zaczęli przesyłać klawiaturę, myszkę, monitor, metry kabli. Nikt z domowników nie może wiedzieć, czym się zajmujemy. Z jednej strony dobrze. Gdyby moje dzieci zobaczyły, co robię w pracy, same mogłyby mieć traumę. Monitor nie może stać przy oknie, najlepiej zasłonić okna, a na ekran nakleić protectscreen. Totalna paranoja. Po skończonej pracy mieliśmy wszystko odpinać, chować do szafy i zamykać na klucz. Po powrocie do nowego biura, już każdy siedział sam. Zimno, okna zasłonięte. Bo ktoś może podlecieć dronem, nagrać nas.
Kto?
Dziennikarze. Mówili nam, że na nas polują, stoją pod budynkiem i zaczepiają ludzi. Mieliśmy uważać i z nikim nie rozmawiać. Nawet rodzinie i znajomym nie mogliśmy mówić, czym się zajmujemy.
To co potem wpisałeś do CV?
Mieliśmy to określone. “Analiza danych zgodnie z wytycznymi” – typowy korporacyjny bełkot. Ale te 6 lat walki o “bezpieczniejszy i przyjazny internet”, nigdy mi się nie przydało.