
Patologia na rynku pracy? “Musimy mieć skuteczne narzędzia”
Prawo do przekształcania umów, możliwość kontroli zdalnych i zwiększenie wysokości mandatów – to planowane zmiany w Państwowej Inspekcji Pracy, na które wskazał w rozmowie z Karoliną Kropiwiec jej szef Marcin Stanecki. “Inspekcja powinna mieć skuteczne narzędzia do walki z patologiami na rynku pracy” – podkreślił.

Ministrowie finansów i gospodarki państw Unii Europejskiej 20 czerwca zatwierdzili rewizję Krajowego Planu Odbudowy (KPO), która zakłada zastąpienie zapisanego w KPO oskładkowania umów cywilnoprawnych reformą wzmacniającą Państwową Inspekcję Pracy.
Karolina Kropiwiec: Jakie zmiany czekają Państwową Inspekcję Pracy w najbliższych miesiącach?
Główny inspektor pracy Marcin Stanecki: Cel przewodni reformy to niewątpliwie unowocześnienie Państwowej Inspekcji Pracy, uczynienie z niej instytucji, która działa skutecznie i efektywnie. Mam nadzieję, że nie ograniczymy się tylko do punktów przewidzianych w KPO i uda nam się tę reformę poszerzyć, choć już zapisy zawarte w rewizji to dla nas wielki krok w stronę lepszej przyszłości.
Karolina Kropiwiec: Od wielu lat Państwowa Inspekcja Pracy zabiega o prawo do przekształcania umów cywilnoprawnych w umowy o pracę. Wreszcie może się to udać, bo to jeden z zapisów KPO.
Marcin Stanecki: Jest to postulat zgłaszany przez inspekcję pracy od dekad. Od lat 90. umowy-zlecenia były traktowane jak remedium na bezrobocie. Praktycznie od momentu transformacji ustrojowej inspektorzy pracy spotykali się z nadużywaniem umów cywilnoprawnych.
Osobiście jestem wielkim fanem swobody zawierania umów i uważam, że jest to obecnie fundamentalne prawo, którego nie należy ograniczać. Jako organ stojący na straży przestrzegania prawa inspekcja powinna mieć jednak skuteczne narzędzia do tego, żeby walczyć z patologiami na rynku pracy.
To tak, jakby policjanci bez radarów mieli walczyć z piratami drogowymi, a nawet jakby ich złapali, to nie mieliby możliwości ich ukarać za naruszenie ograniczenia prędkości. Dlatego jako Państwowa Inspekcja Pracy potrzebujemy nowych uprawnień do tego, żeby zwalczać nadużycia na rynku pracy.
Zdecydowana większość pracodawców w naszym kraju to uczciwi przedsiębiorcy, którzy chcą przestrzegać prawa, dlatego kładziemy duży nacisk na informowanie, edukowanie, na prewencję. W zeszłym roku udzieliliśmy 920 tys. porad, z czego 350 tys. pracodawcom. Dla przykładu inspekcja czeska udzieliła ich 17 tys.
Nie chcemy, żeby umowy cywilnoprawne zostały całkowicie wyrugowane z obrotu prawnego, ale by były stosowane zgodnie z ich przeznaczeniem.
Rynek pracy łapie oddech? Są nowe dane o bezrobociu w Polsce. Sprawdź szczegóły!
K.K: W jakich przypadkach inspektor będzie mógł przekształcić taką umowę?
M.S.: Nasza propozycja jest taka, żeby reagować tylko na skargi i w odpowiedzi na nie weryfikować, czy w kwestionowanym przez zatrudnionego kontrakcie i sposobie jego wykonywania są elementy charakterystyczne dla stosunku pracy.
Dzisiaj możemy wbrew woli osoby zainteresowanej przekształcać umowę cywilnoprawną w drodze powództwa sądowego. W praktyce okazało się, że uszczęśliwianie etatami na siłę się nie sprawdza. Nie powinniśmy jako urzędnicy z góry za kogoś decydować.
W tym zakresie znacznie skuteczniejsze są obecnie środki o charakterze miękkim, jak polecenie czy wystąpienie pokontrolne, wskutek których w zeszłym roku pracodawcy zamienili dobrowolnie przeszło 3,2 tys. kontraktów cywilnoprawnych na etaty. Wystarczyło, że inspektor przekonał pracodawcę, wyłącznie siłą argumentów, że kontrakt był niewłaściwie zastosowany.
Po zmianach przewidzianych w rewizji KPO inspektorzy będą mieli środki o charakterze władczym, aby podejmować decyzje w takich sprawach. Już nie będą prosić, tylko obligować do określonego zachowania. Chcemy, żeby był tryb odwoławczy do sądu pracy, który sprawdzi, czy działanie inspektora było zgodne z prawem.
Zapewniam, że nie będziemy masowo zmieniać kontraktów na etaty, a jedynie działać w przypadkach niebudzących wątpliwości, tak by takie decyzje obroniły się później przed sądem. A sądy pracy sprawdzają, czy dana osoba jest zainteresowana przekształceniem. Będziemy więc i my to brać pod uwagę.
K.K: Inspekcja zyska też nowe możliwości w postaci kontroli zdalnych. Na czym będą polegały?
M.S: Chodzi o to, by inspektor nie musiał za każdym razem odwiedzać zakładu pracy, tylko mógł na przykład przeanalizować dokumenty mailowo. Dzisiaj BHP-owcy na dużych budowach siedzą za biurkiem i sprawdzają, co się dzieje na budowie na drugim końcu Polski, dzięki transmisji na żywo za pośrednictwem np. smartfona. Mogą nawet kilka razy łączyć się z tym placem budowy i sprawdzać, czy wszystko jest w porządku.
Dla naszych inspektorów byłoby to uzupełnienie kontroli stacjonarnych, bo takie rozwiązanie oszczędza czas. Chcemy także, żeby protokół z kontroli był podpisywany elektronicznie. Wszelkie zastrzeżenia będą mogły nadal zostać wniesione w terminie siedmiu dni. Tutaj nic się nie zmieni.
K.K: Reforma PIP zakłada też zwiększenie kar za nieprawidłowości w miejscu pracy. Czy to znaczy, że obecne są nieskuteczne?
M.S: Kara, żeby pełniła swoją funkcję, musi być odstraszająca. Obecnie średnia wysokość mandatu wynosi 1300 zł. Z kolei w postępowaniu sądowym średnia wysokość kar nałożonych w wyroku to 2400 zł. Dla porównania, w Czechach średnia kara nałożona przez inspektora oscyluje, w przeliczeniu, w okolicy 30 tys. zł.
Dzisiaj tysiąc złotych w postępowaniu mandatowym na większości firm nie robi wrażenia. Może to zabrzmi zbyt mocno, ale żeby inspektor nie był pośmiewiskiem, musi mieć możliwość nałożenia realnej sankcji i ta sankcja musi być skuteczna.
K.K: Do jakiego pułapu zwiększą się kwoty mandatów?
M.S: Nie wiem, jaki ostatecznie będzie pułap, bo za projekt w tej sprawie odpowiada resort pracy. Poza tym dużo też zależy od prac parlamentarnych. W obecnej ustawie o dostępie cudzoziemców do rynku pracy postępowanie mandatowe sięga do 10 tys. zł.
Myślę, że ta regulacja, gdyby była rozszerzona na wszystkie wykroczenia kodeksowe, byłaby dobrym rozwiązaniem. Od wielu lat toczy się dyskusja, czy nie należy zweryfikować kar zawartych w Kodeksie pracy i zróżnicować ich zależnie od wielkości podmiotu kontrolowanego. No bo dzisiaj dla prezesa, który zarabia kilkadziesiąt tysięcy złotych miesięcznie, mandat w wysokości tysiąca złotych nie jest sankcją.
Dlatego uważam, że inspektor pracy na miejscu, po analizie stanu faktycznego, będzie umiał najtrafniej nałożyć tę karę. Już dzisiaj obowiązkiem inspektora jest branie pod uwagę warunków osobistych i majątkowych sprawcy, w tym liczby osób na utrzymaniu. Podwyższenie górnego limitu kar nakładanych mandatem nie oznacza więc, że wszyscy pracodawcy, szczególnie najmniejsi, odczują taką podwyżkę.
Zdecydowanie mocniej powinny być karane wykroczenia fundamentalne, jak niewypłacanie wynagrodzeń. Uważam, że tu kary powinny być bardzo wysokie, bo nie ma nic bardziej bulwersującego niż nieotrzymanie wynagrodzenia.
Z kolei większość braków formalnych, np. brak dokumentu w aktach pracownika, który nie ma większego znaczenia dla warunków jego zatrudnienia, uważam, że powinna być łagodniej niż obecnie traktowana.
K.K: Pracodawcy obawiają się, że w związku z przekształceniami umów utoną w papierach.
M.S: Ale, powiedzmy sobie wprost, już teraz pracodawcy sami sobie tworzą biurokrację. Mają na przykład całą teczkę dokumentów z oświadczeniami pracowników, że są świadomi, czym różni się umowa o pracę od umowy-zlecenia, a tego prawo nie wymaga.
K.K: Konsultuje się pan z ministerstwem pracy w sprawie reformy?
M.S: Jesteśmy w kontakcie z ministerstwem i zadeklarowałem już pełną współpracę w tym zakresie, aby do ukształtowania reformy Inspekcji została wykorzystane wiedza i doświadczenie inspektorów pracy. Jestem przekonany, że nowe przepisy będą dzięki temu lepiej skonstruowane.
K.K: Kiedy nowe przepisy powinny wejść w życie?
M.S: Im szybciej, tym lepiej, ale czerwiec 2026 r. to jest termin, którego powinniśmy dotrzymać.
K.K: Minął rok od wejścia w życie ustawy o sygnalistach. Wówczas spodziewał się pan nawału zgłoszeń do inspekcji. Te oczekiwania się sprawdziły?
M.S: Pomyliłem się w tej ocenie. Okazało się, że ta ustawa w ogóle nie działa. Zgłoszeń praktycznie nie ma. Myślałem, że każdy będzie chciał być sygnalistą, by nie zostać zwolnionym z pracy. Bo dokonanie zgłoszenia sygnalnego zapewnia ochronę przed wypowiedzeniem umowy o pracę.
Do rzecznika praw obywatelskich wpłynęło od zeszłego roku raptem kilkaset pism, z czego, z tego, co wiem, tylko około 100 zostało uznanych za zgłoszenia sygnalistów.
Ustawa o ochronie sygnalistów z racji tego, że nie znalazła się w niej możliwość składania zawiadomień z zakresu prawa pracy, przestała być interesująca dla zatrudnionych.
Powodem takiego stanu jest też skażenie starszego pokolenia poprzednim systemem. Dla nich sygnalista to donosiciel, osoba, której nie można podać ręki. Myślę, że trzeba lat, by to się zmieniło, ale też kampanii edukacyjnych przekonujących, że informowanie o naruszeniach interesu publicznego czy skarbu państwa służy społeczeństwu.
K.K: Czego najczęściej dotyczą skargi wpływające do Państwowej Inspekcji Pracy?
M.S: Najczęściej są to skargi na niewypłacanie wynagrodzenia i na naruszenia związane z czasem pracy. Problemy te pojawiają się od lat w każdym naszym sprawozdaniu.
K.K: Skarg jest więcej niż w poprzednich latach?
M.S: W 2024 r. wpłynęło ich około 50 tys. Zeszły rok był w ogóle rekordowy, bo środki prawne w postaci poleceń i decyzji płacowych wyniosły w sumie 270 mln zł. Czyli pracownicy nie otrzymali 270 mln zł. Dotyczyło to 74 tys. osób. Można tę liczbę porównać do miasta wielkości Inowrocławia.
Jest dużo skarg na to, że pracodawca nie przestrzega pięciodniowego tygodnia pracy, gdy oczekuje pracy przez sześć dni w tygodniu. Brzmi to dziwnie w czasie, gdy trwa debata o tym, żeby wprowadzić czterodniowy tydzień pracy. Tymczasem inspektorzy pracy muszą egzekwować regulacje dotyczące pięciodniowego.
Mam na myśli małe firmy, na przykład sklepy, małe placówki handlowe, gdzie nasi inspektorzy natrafiają dość często na ten problem. Pracodawca tłumaczy, że nie stać go na drugą osobę i ten konkretny pracownik musi być w sklepie od poniedziałku do soboty.
K.K: Resort pracy ogłosił pilotaż skróconego czasu pracy. Jesteśmy gotowi na takie rozwiązanie?
M.S: W dłuższej perspektywie na pewno, ale dzisiaj jest to zadanie prawie niewykonalne. Pytam pracodawców, przedstawicieli dużych firm, czy są w stanie utrzymać produkcję i konkurencyjność, jeżeli ograniczą czas pracy i niestety słyszę, że nie. Oczywiście jestem wielkim fanem tego, żeby skracać czas pracy.
Zgadzam się też z poglądami, że dzisiaj nie powinniśmy mierzyć wydajności pracownika liczbą godzin spędzonych w pracy. Znam też badania, z których wynika, że efektywnie jesteśmy w stanie pracować w ciągu dnia od czterech do pięciu godzin, więc może nie tyle czterodniowy tydzień pracy, lecz stopniowe zmniejszanie czasu pracy jest najbardziej słuszne i potrzebne.
Na jednej z konferencji, w której brałem udział, zaprezentowała się firma, w której ludzie pracują sześć godzin dziennie. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie okazało się, że popełniono wykroczenie polegające na naruszeniu czasu pracy. Dlaczego? Bo rano pracownicy pracują cztery godziny, a wieczorem dwie.
Zgodnie z prawem przerywany system czasu pracy jest dopuszczalny, ale przerwa nie może przekraczać pięciu godzin, do tego za każdą godzinę przerwy należy się 50 proc. wynagrodzenia. Gdybym był w tej firmie na kontroli, to nałożyłbym za to mandat.
To też dobry sygnał, że przygotowując się do wdrożenia skróconego tygodnia pracy, powinniśmy zacząć od gruntownej oceny dotychczas obowiązujących przepisów pod kątem tego, czy nie powinny one zostać dostosowane do tych nowych regulacji wprowadzających zmiany w zakresie czasu pracy.
Skrócony czas pracy. Są zasady naboru do pilotażu. Sprawdź szczegóły!
K.K: Rynek pracy musi też dostosowywać się do wyzwań przyszłości. Elastyczny czas pracy staje się coraz popularniejszy, a praca zdalna zakorzeniła się na stałe w większości polskich firm.
M.S: Moim zdaniem pokolenie Z zrewolucjonizowało rynek pracy. To są ludzie, dla których praca nie jest najważniejsza. Mówią: nie żyjemy po to, żeby pracować. Mówią też dość mobbingowi, godzinom nadliczbowym, ale też są elastyczni. Jestem bardzo szczęśliwy, że taka zmiana się dokonała, bo moje pokolenie dla pracy robiło wszystko.
Jak wygląda praca hybrydowa w Polsce? Pracownicy chcą zmian. Sprawdź, co to oznacza!
K.K: Żyjemy w czasach dużej migracji. Co roku w statystykach ZUS jest coraz więcej cudzoziemców. Czy inspekcja dostrzega więcej nieprawidłowości związanych z ich zatrudnianiem?
M.S: Z informacji, jakie napływają do nas z inspekcji pracy działających w innych państwach UE, wynika, że najwięcej problemów mają z nielegalnym zatrudnieniem cudzoziemców, którzy częściej niż inni pracownicy ulegają najcięższym, w tym także niestety śmiertelnym wypadkom. Obawiam się, że ten problem będzie narastał także w Polsce.
Dlatego kładziemy coraz większy nacisk na kontrolę legalności zatrudnienia cudzoziemców. Mamy od nich dużo skarg. Kontrole pokazują, że cudzoziemcy mają stawki godzinowe niższe niż minimalna krajowa, czyli 30,50 zł.
Cudzoziemcy bardzo często są zatrudniani na wynagrodzeniu prowizyjnym, mają wpisane do umów bardzo rozbudowane systemy kar umownych – za każde spóźnienie, za niewykonanie polecenia, często też mają potrącane koszty za mieszkanie i tu jest kolejny problem – te miejsca czasami urągają ludzkiej godności.
Niektórzy nasi pracodawcy nie widzą w tym nic złego. Ostatnio jeden z kontrolowanych pracodawców napisał skargę na okręgowego inspektora i na mnie, w której wprost wskazał, że płacenie Ukraińcowi 4-5 zł za godzinę jest w jego ocenie w porządku i nie narusza godności ludzkiej. Gdybym tego nie widział na własne oczy, to bym nie uwierzył, że można mieć taki tupet.
Mamy ustawę o minimalnym wynagrodzeniu. Reguluje ona minimalną stawkę godzinową za pracę w Polsce i nie ma znaczenia, czy to jest obywatel Polski, Ukrainy czy jakiegokolwiek innego państwa.

